wtorek, 18 lutego 2014

KRYZYS POCZĄTKIEM WZROSTU?

Na co dzień mamy do czynienia z sytuacjami stresującymi, ale radzimy sobie z nimi przy pomocy różnorakich mechanizmów, które dobrze znamy. Gorzej gdy mają miejsce zdarzenia, z którym nie jesteśmy w stanie podołać, gdyż znane nam metody rozwiązywania problemów i inne zasoby okazują się niewystarczające. W takich okolicznościach jednostka doświadcza kryzysu. Dobra wiadomość jest taka, że ma on na ogół charakter przejściowy – szacuje się, że nawet poważny, skrajny kryzys trwa od sześciu do ośmiu miesięcy. Można się z nim uporać niezależnie od skali problemu; co więcej doświadczenie pokazuje, że kryzys w wielu przypadkach może okazać się impulsem do pozytywnych zmian, wzrostu mentalnego. Aby to zilustrować psychoterapeuci używają metafory trzęsienia ziemi, które burzy zastany ład, i stwarza w ten sposób możliwości powołania nowego porządku w życiu jednostki. Filozof Friedrich Nietzsche zasłynął natomiast między innymi z sentencji „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”, która również tu dobrze pasuje.



Okoliczności występowania

Kryzys występuje, gdy jednostka napotyka trudności nie do zniesienia, które wyczerpują do cna jej zasoby i poważnie nadweręża wytrzymałość psychiczną. Towarzyszy temu poczucie wyczerpania, bezradności i bezbronności. Wkrótce potem pojawia się stan naruszenia i chaosu w radzeniu sobie z trudnościami co przekłada się na jeszcze bardziej negatywne spostrzeganie sytuacji kryzysowej.

Obszary kryzysowe

Wyróżnia się kilka obszarów kryzysowych w życiu człowieka. Kryzysy rozwojowe dotyczą skrajnie trudnych sytuacji zachodzących w toku rozwoju człowieka, które powodują nagłą zmianę, radykalny zwrot i skutkują silną reakcją. Kryzysy sytuacyjne powstają w obliczu rzadkich, nietypowych, ekstremalnych zdarzeń, których nie da się przewidzieć lub kontrolować. Wewnętrzne konflikty i lęki związane ze sprawami uważanymi przez jednostkę za kluczowe mogą wywołać kryzys egzystencjalny. Z kryzysami środowiskowymi mamy natomiast do czynienia, kiedy mają miejsce szczególne okolicznością spowodowane przez człowieka albo będące pochodzenia biologicznego, politycznego bądź gospodarczego.

Interwencja kryzysowa

Gdy wspieramy kogoś zmagającego się z kryzysem, dostarczając mu wsparcia i zasobów (społecznych, materialnych lub intelektualnych), mówimy o interwencji kryzysowej. Jej celem jest pomoc w rozpoznaniu istoty problemu, zrozumieniu go, dostrzeżenie lub pozyskanie niezbędnych zasobów, opracowanie planu działania i uporanie się z kryzysem.

Wzrost potraumatyczny

Przeżywanie silnego kryzysu bywa dla człowieka doświadczeniem wręcz traumatycznym. Okazuje się jednak, że u części osób obserwuje się pozytywne zmiany o charakterze psychologicznym. Wstrząs zmienia perspektywę, nasyca chwile uważane dotychczas za nieistotne głębokim znaczeniem i wartością, aktywuje duchowo lub pogłębia wiarę bądź odkrywa w człowieku pragnienie doznawania transcendencji. Powoduje również wzmocnienie i polepszenie relacji z bliskimi i przyjaciółmi. Pozwala spojrzeć na życie przez pryzmat tego, co w nim naprawdę ważne, a nie przez pryzmat posiadania, statusu, blichtru czy innych tego typu osiągnięć. W wielu ludziach kryzys zwiększa poczucie wewnętrznej siły, daje przekonanie, że niezależnie od przeciwności można iść do przodu z podniesioną głową. Pozwala cieszyć się tym i docenić to, co ofiarowuje życie. Nierzadko umożliwia również dostrzeżenie zupełnie nowych możliwości, które wcześniej zdawały się poza zasięgiem jednostki.

Można zatem powiedzieć, że choć kryzys nie jest bynajmniej przyjemny, może jednak odegrać w życiu człowieka rolę ważką i w gruncie rzeczy pozytywną. Jego przetrwanie, mentalna regeneracja i przewartościowanie skutkują bowiem swoistym rozkwitem, przemianowaniem i wzrostem psychicznym. Zmiana w życiu ma szansę spowodować wiele dobrego. W zależności od osoby, dzieje się tak w ciągu kilku miesięcy lub paru lat. Dążenie do wzrostu jest immanentną cechą ludzkiej egzystencji i nie przestaje działać nawet wówczas, gdy mają miejsce sytuacje fatalne.

Etapy wzrostu

Punktem wyjścia jest samo wydarzenie wstrząsowe, zapoczątkowujące kryzys. „Trzęsienie ziemi” burzy zastany ład, więc jednostka siłą rzeczy musi powołać nowy porządek w kwestii podstawowych przekonań na temat własnej osoby i sensu swojej egzystencji. W efekcie powstają zupełnie nowe schematy myślenia, wzrasta mądrość życiowa; gdy człowiek mocno zaangażuje się w refleksje na temat swojego losu, roli, wartości i sensu istnienia, a także przeanalizuje postawy ludzi i relacje z nimi, ma sposobność zrekonstruować swoje podejście do życia i odkryć pozytywne zmiany rozwojowe w konsekwencji traumatycznego wydarzenia.


Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia indywidualna.

JAK POZOSTAĆ PRZY ZDROWYCH ZMYSŁACH

Jak pozostać przy zdrowych zmysłach? To pytanie, które ludzie w takiej lub podobnej formie zadają sobie, gdy wszystko w ich życiu się rozsypuje lub pogrąża w chaosie. Kryzys prędzej czy później dosięga każdego i choć oczywiście jego źródła bywają różne, naturę ma taką, że wytrąca z równowagi. Jak sobie z tym poradzić?



Naukowcy są zgodni, że połowa sukcesu sprowadza się do tego, żeby nie pogarszać sytuacji!

Przede wszystkim trzeba rzeczywiście chcieć sobie poradzić, co wbrew pozorom nie jest takie oczywiste. Wynika to  faktu, że bezradność może przynosić pewne korzyści. Zamiast brać los w swoje ręce (na tyle na ile to możliwe) i zmagać się z trudnościami ludzie chętnie chowają głowę w piasek i łudzą się, że problem sam się rozwiąże. Albo odgrywają przed światem zupełną bezradność i uzyskują w ten sposób uwagę otoczenia, skupiają wokół siebie znajomych i przyjaciół, niejako przymuszają członków rodziny do załatwienia sprawy za nich. Czerpią doraźne psychiczne korzyści z „nicnierobienia”. Na takich ludziach nie można polegać, bo gdy to nam się coś przytrafi, ci ludzie sami nagle też wynajdują jakieś własne problemy, byle tylko nie musieć pomagać i samemu cokolwiek zrobić. Można w takim przypadku mówić o czymś w rodzaju szantażu emocjonalnego, gdyż cała rodzina i wszyscy bliscy są nieprzerwanie terroryzowani przez człowieka, który ewidentnie czerpie korzyści ze swojego stanu, więc nie ma motywacji, by z niego wyjść. W literaturze poradnikowej natomiast używa się czasem określenia „wampiryzm emocjonalny”. Problem ten jest coraz bardziej donośny odkąd zmieniły się przepisy prawne dotyczące alimentacji – obecnie nie tylko dzieci mogą oczekiwać wsparcia od rodziców, ale i rodzice od potomstwa. Wydawałoby się, że taka regulacja jest z moralnego punktu widzenia poprawna, ale w praktyce bardzo często mają miejsce sytuacje, gdy rodzic alkoholik, sadysta, tyran bądź rodzic który zniknął z życia dziecka na 30 lat nagle sobie o nim przypomina – oczywiście przed sądem, żądając alimentów. Naturalnie odgrywa wówczas osobę poszkodowaną przez los, bezradną, która znalazła się w tak zwanym niedostatku bez własnej winy. W tym wypadku korzyści nie są natury psychologicznej, ale namacalne, pieniężne! Usankcjonowany prawnie triumf bezradności nad aktywnością.

Kolejna sprawa, o której warto tu powiedzieć, to uporczywe stosowanie nietrafnych strategii. Także tym razem śmiało można użyć niefachowego terminu „emocjonalnego wampiryzmu”. Otóż są ludzie, którzy notorycznie wyładowują negatywne emocje na innych. Same nie potrafią się uporać z własnym podłym nastrojem, więc wymuszają na innych, by znosili go inni. To takie przeniesienie odpowiedzialności na zasadzie „jeśli chcesz żeby była miła atmosfera musisz się wysilić i zadbać o to bym miał dobry nastrój; ja nie jestem w stanie z tym (z nim) nic zrobić!” albo na zasadzie „czuję się fatalnie, więc wszyscy dookoła też muszą czuć się równie beznadziejnie jak ja, wtedy zrozumieją jak to jest!”. Jasnym jest, że to tylko pogarsza sytuacje i pomóc może w najlepszym razie zaledwie doraźnie. Długoterminowe konsekwencje będą dla danej osoby negatywne.

Inną toksyczną strategią jest tak zwane myślenie kontrfaktyczne, myślenie życzeniowe, gdybanie „co by było gdyby”, „gdyby tylko”. To kolejny przykład chowania głowy w piasek, podczas gdy potrzebne jest adekwatne działanie polegające na ograniczeniu skutkó kryzysu i konstruktywnym poszukiwaniu rozwiązania problemu. Tymczasem ludzie chętnie bujają w obłokach, uciekają w rodzaj fantazji lub snów na jawie i w ten sposób unikają doraźnie konfrontacji z trudnościami. Oczywiście na dłuższą metę jest to kompletnie nieskuteczne, a nawet szkodliwe, gdyż konsekwentnie narasta ładunek negatywnym emocji a problem narasta lub, co najwyżej, pozostaje nierozwiązany w zastanej postaci. W gruncie rzeczy taka metoda może być również stosowana do czerpania korzyści z bezradności – łudzenie się, że coś samo się zmieni, lub ktoś załatwi sprawę za nas jest niezwykle wygodne.

Złą strategią z punktu widzenia zachowania zdrowych zmysłów jest tendencja do przeinwestowywania. Ludzie często całkowicie poświęcają się jednej dziedzinie życia, a gdy w jej sferze pojawia się poważny kryzys, nie mają żadnej alternatywny, w której mogliby znaleźć ukojenie, zajęcie, emocjonalne wsparcie płynące z sukcesów. Jeżeli na przykład ktoś bez reszty angażuje się w życie zawodowe i nagle zostaje zwolniony lub jego firma bankrutuje, przeżyje to znacznie poważniejszym kryzysem i załamaniem niż osoba, która ma także inne pasje, może cieszyć się nadal udanym życiem rodzinnym, pasjonującym hobby lub wyjątkowo satysfakcjonującym kontaktem z grupą przyjaciół. Tendencja do przeinwestowywania może dotyczyć także dziedzin, które z pozoru w pełni usprawiedliwiają krańcowe zaangażowanie. Kobiet może poświęcić się w pełni wychowywaniu dzieci i kompletnie odciąć się od innych sfer życia, ale w przypadku kryzysu, odejścia dzieci z domu, czy choćby poważnych problemów wychowawczych z potomstwem może się kompletnie załamać, bo nie ma innych źródeł pozytywnych wzmocnień. Optymalnym rozwiązaniem jest zatem angażowanie się w kilka sfer życia, dbanie o jego należytą barwność, a nie totalna monotematyczność i zatracenie.

Częstym błędem jest również koncentrowanie się na problemie, na jego negatywnych i najgorszych aspektach. Tymczasem aby pozostać przy zdrowych zmysłach należy liczyć się z tym, że radzenie sobie z trudnościami to umiejętność wymagająca ciągłego rozwijania i szlifowania. Konieczne jest myślenie o kryzysie w kategoriach wyzwania, pod kątem możliwych rozwiązań.

Generalnie fatalne skutki powoduje strategia ucieczkowa. Udawanie że problemu nie ma lub uciekanie w szkodliwe aktywności, które na chwilę poprawiają nastrój, ale potem powodują jeszcze gorsze samopoczucie. Obżarstwo, hazard, przypadkowy seks, alkohol i inne używki oraz kompulsywne zachowania mogą przez chwilę odwrócić naszą uwagę od problemu, ale na dłuższą metę piętrzą kolejne trudności. Aby uniknąć tego typu komplikacji dobrze jest zatrzymać się w pędzie, nie miotać się jak w amoku, tylko samemu przed sobą przyznać się do negatywnego nastroju i dać sobie do niego prawo. W końcu gdy człowiekowi przytrafia się nieszczęście, jasnym jest, że ma prawo nie być w humorze. Nie wymagajmy zatem tego od siebie w sposób bezwzględny i nie usiłujmy wbrew ludzkiej naturze wprowadzić się na siłę w stan euforii, bo poprawa samopoczucia wymaga po prostu czasu. Używki, pracoholizm i zachowania ekstremalne w tym nie pomogą na dłuższą metę, a wręcz zaszkodzą.

Człowiek o małym zakresie możliwości (mała odporność, wytrzymałość, wysoka reaktywność, neurotyczność) przy jednoczesnym wyborze kosztownych strategii zaradczych może powodować cykliczne pogarszanie własnej sytuacji (bezsilność, wypalenie, wyczerpanie, przemęczenie, załamanie się).

Podsumowując, by zachować zdrowe zmysły, przechodzić dzielnie przez kryzys, które przytrafiają się każdemu:

- nie pogrążaj się,

- bądź odpowiedzialny w najwyższym możliwych zakresie za swoje położenie i dalszy przebieg zdarzeń,

- unikaj działań, które mogą ci na dłuższą metę zaszkodzić,

- koncentruj się na rozwiązaniu, a nie na problemie,

- konstruktywnie szukaj sposobów na pokonanie trudności zamiast udawać, że nic się nie dzieje,

- odpowiedzialnie korzystaj z zasobów społecznych, ale  nie wyzyskuj ludzi i nie trwaj w bezczynności by wymusić w ten nieasertywny sposób czyjąś pomoc na zasadzie emocjonalnego szantażu, wzbudzania litości.

Temat oczywiście nie został wyczerpany. Jeszcze do niego wrócimy.

Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia indywidualna.

CZY PRZECIWIEŃSTWA SIĘ PRZYCIĄGAJĄ?

Czy przeciwieństwa się przyciągają? Urok czegoś nowego, innego, egzotycznego może niewątpliwie wabić, ale wszelkie obserwacje wskazują, że na dłuższą metę ludzie jednak mimo wszystko dobierają się pod kątem podobieństw.



Pary zwykle są do siebie podobne pod względem preferowanej religii, postaw politycznych, wykształcenia, ogólnej atrakcyjności fizycznej. Młode pary są dopasowane nawet pod kątem BMI (współczynnik powstały przez podzielenie masy ciała podanej w kilogramach przez kwadrat wysokości podanej w metrach).

Odstępstwem od reguły bywają pary wyjątkowo pięknych kobiet z zaledwie przeciętnymi mężczyznami. Wówczas jednak postrzegamy takiego szczęściarza jako osobę zamożną, człowieka sukcesu. Stosunek do kobiety jest natomiast zdecydowanie mniej pozytywny, gdyż uznaje się, że wyszła za bogatego mężczyznę z wyrachowania a nie z miłości.

Badacze związków podkreślają, że niemałą rolę w doborze partnera odgrywa lęk przed odrzuceniem. Decydujemy się na bycie z osobą o zbliżonym poziomie atrakcyjności, ponieważ obawiamy się, że partner o wiele przystojniejszy / partnerka o niebo ładniejsza w pewnym momencie jednak odejdzie do kogoś równie atrakcyjnego fizycznie. Poza tym wyrównany poziom atrakcyjności poniekąd zwalnia z obowiązku nieustannego pilnowania (chronienia) partnera przed rywalami, którzy chcieliby nam go odebrać.

Ogólnie rzecz ujmując kojący spokój jest tym, co cenimy w relacji, a jasnym jest, że różnice raczej generują liczne przepychanki światopoglądowe i życiowe. Łatwiej jest uniknąć spięć i utrzymać harmonię oraz przyjemny stan równowagi, gdy panuje względna zgodność. Znaczenie mają też kwestie na pozór prozaiczne, ale w istocie całkiem ważne: spektrum możliwości wspólnego spędzania wolnego czasu, preferowane opcje wyjazdów urlopowych, podobny stosunek do pieniądza i wielu innych spraw decydujących o wspólnym życiu partnerów.

Nie znaczy to oczywiście, że przeciwieństwa nie mają racji bytu, ale tendencja do przyciągania się podobieństw jest jednak zdecydowanie dominująca w przypadku związków na dłużej. Niezgodność charakterów prędzej czy później może się niestety okazać nie do zniesienia.

ROZWÓD I JEGO WYMIARY

Odwołana decyzja, bo tak mówi się o rozwodzie, jest zjawiskiem wielowymiarowym. Z każdym aspektem rozwodu warto się liczyć, zwłaszcza, gdy rozpatruje się go pochopnie, w emocjach, bez próby uzdrowienia sytuacji w związku.



Neurotyczność niekiedy zyskuje nad nami kontrolę i zamiast szukać konstruktywnych rozwiązań brniemy w stronę destrukcji. Nawet jeśli ceną jest coś, na co pracowaliśmy całe lata. Jeśli już jednak jest przesądzone, że rozwód to jedyne rozwiązanie, warto przygotować się psychicznie na następujące wymiary (kategorie problemów) procesu rozstawania się z małżonkiem.

Rozwód pierwotny, emocjonalny

Następuje gdy związek staje się pusty, jałowy lub wręcz bywa źródłem irytacji, frustracji i innych negatywnych emocji. Małżonkowie nie ubogacają się już wzajemnie, nie obdarowują pozytywnymi wzmocnieniami. Partnerzy doświadczają osamotnienia, mają poczucie odtrącenia. Nie łączy ich już pozytywna więź emocjonalna, intymność zanikła, czują się nieswojo w swojej obecności, mają do siebie pretensje, żal. Doświadczają poczucia klęski. W relacji dominuje złość, smutek, niezadowolenie, złość, a może nawet wrogość.

Wymiar prawny

Rozwód jest orzekany przez sąd. Stresy związane z postępowaniem prawnym wytrącają z równowagi i bywają powodem nieprzespanych nocy. Zdarza się, że przed sądem rozgrywają się bitwy lub wręcz toczą się przez wiele rozpraw wojny o majątek, opiekę nad dziećmi, alimenty. Niekiedy dodatkowo ludzie obwiniają się nawzajem, traktują sąd jak arenę, na której mogą dać wycisk drugiej stronie. Co gorsza nawet samo orzeczenie o rozwodzie nie rozwiązuje jeszcze wszystkich problemów, które z tego powodu występują.

Wymiar ekonomiczny

Rozwód oznacza równy podział majątku zgromadzonego zarówno przed ślubem jak i w trakcie małżeństwa, chyba że intercyza stanowi inaczej. Ponieważ w praktyce podzielenie dobytku dokładnie na pół bywa niezwykle trudne, mają miejsce liczne konflikty na tym tle. Kolejnym problemem są alimenty na dzieci, a jeśli rozpad pożycia nastąpił z czyjejś ewidentnej winy to także na osobę poszkodowaną.

Wymiar rodzicielski

W przypadku gdy małżonkowie mają dzieci, rozwód oznacza rozpad rodziny, która jednak mimo tej dezintegracji musi spełniać swoje role w możliwie największym stopniu. Oddzielne życie małżonków komplikuje tę sytuację, choć oboje rodzice są obowiązani do odgrywania tej samej roli, co dotychczas – ojca i matki. W praktyce wygląda to niestety znacznie gorzej. Dzieci (a właściwie prawo do opieki nad nimi) bywają traktowane jak towar wymienny lub broń użyteczne podczas batalii w sądzie.

Rozwód towarzyski

W momencie gdy ludzie się rozwodzą następuje też zwykle kryzys w kontakcie z dotychczasowymi znajomymi, którzy de facto byli przyjaciółmi rodziny, małżeństwa, a nie poszczególnych osób. Przyjaciele, sąsiedzi, dalsza rodzina mogą się bardzo różnie ustosunkować do kwestii rozwodu. Mogą okazać współczucie lub pogardę, zbliżyć się i udzielać wsparcia, pomocy albo przeciwnie – oddalić się bądź nawet zerwać kontakt. Relacje często samorzutnie stają się bardzo skomplikowane, gdyż ludzie na ogół biorą czyjąś stronę (dobrowolnie, intencjonalnie, bezwolnie lub wręcz wbrew swojej woli poprzez wciągnięcie w walkę rozwodową).

Wymiar psychiczny rozwodu

Rozwód jest powodem wielu ambiwalentnych uczuć. Z jednej strony może pojawić się ulga. Z drugiej poczucie porażki lub wręcz rozpacz. Często ma miejsce kryzys psychiczny (stan chronicznego wytrącenia z równowagi, zwątpienia, cierpienia trwający 6 lub więcej miesięcy). Człowiek musi zrekonstruować swoją osobę jako odrębną, indywidualną jednostkę, radzić sobie ze swoimi uczuciami, w pojedynkę mierzyć się z trudnościami życia codziennego.

Wiele badań potwierdza, że rozwód jest jednym z najbardziej stresujących przeżyć w życiu człowieka. Kryzys pojawiający się w jego następstwie bywa powodem podejmowania nierozważnych decyzji, na przykład pochopnego angażowania się w kolejną relację byle tylko nie być samemu i nie musieć znosić cierpienia samemu. Czasem smutek towarzyszący rozstaniu i poczuciu życiowej katastrofy, porażki przeradza się w depresję. Warto mieć to na względzie. Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach media, prasa, literatura, kino skrzętnie ukrywają prawdziwe oblicze tego problemu, minimalizując psychologiczne, emocjonalne koszty rozwodu. Dobrze pamiętać, że „wymiana na lepszy model” często kończy się niepowodzeniem, bo szwankuje podejście do ról małżeńskich i do relacji intymnej w ogóle, a nie tylko to, z kim wchodzimy w związek.

Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia indywidualna.

BADANIE 5000. STRIPTIZÓW

Grupa uczonych przeprowadziła analizę ponad 5000 prywatnych tańców striptizerek (polegających na 3-minutowym występie dla jednego klienta, z ocieraniem się i generalnie bliskim kontaktem fizycznym, ale bez seksu). W ten oto sposób miasto Albuaquerqe położone w Nowym Meksyku zyskało sławę w środowiskach naukowych, ale to, co najważniejsze, to ciekawe spostrzeżenia, jakie poczynili trzej naukowcy.



Z obserwacji wynika, że im bliżej owulacji tym większe striptizerka otrzymywała napiwki (średnio 260 dolarów), natomiast w trakcie owulacji zarobki były najwyższe (335 dolarów). Po owulacji wynosiły najmniej – średnio 185 dolarów. Ta tendencja odnosiła się wyłącznie do kobiet miesiączkujących, ale nie tych, które zażywały środki antykoncepcyjne (robiące to kobiety zarabiały najmniej spośród wszystkich striptizerek).

Wnioski z badania nasuwają się same: mężczyźni uznają za bardziej pociągające te kobiety, które są najbardziej płodne. Oczywiście nie odbywa się to w sposób świadomy – mężczyźni po prostu automatycznie reagują na sygnały wysyłane przez kobiece ciało, natomiast kobiety nieświadomie zachowują się w różnych okresach cyklu nieco inaczej.

Badanie nad „tańcem na łonie” (lap dancing) nie jest naturalnie jedynym eksperymentem, który dostarcza dowodów na rzecz tezy, iż kobieta zmienną jest. Jeszcze do tego tematu wrócimy.

RUTYNA W ZWIĄZKU

Co to u licha jest związek „mniej niż nic” i czy nie łatwiej byłoby powiedzieć po prostu „ujemny” lub ewentualnie określić go jako „kosztujący zbyt wiele”. Otóż nie. To dwa różne gatunki i nie można ich wobec tego wrzucać do jednego worka.



Istotą związku „mniej niż nic” jest wegetacja, trwanie mimo braku pozytywnych wzmocnień ze strony partnera, ale i braku jakichś doskwierających, szczególnie negatywnych doświadczeń. Ludzie w gabinetach psychoterapeutycznych definiują ten stan przyrównując go do „lewitowania”, „trwania w zawieszeniu”, „utrzymywanie status quo”, „leniwego wygodnictwa”.

A zatem jest to sytuacja typowa dla:

- rutyny,

- braku nowych doświadczeń wspólnych naturalnie ożywiających związek lub choćby komunikację,

- „uspokojenia” namiętności,

- „wytarcia”, wyeksploatowania dotychczasowych tematów, wątków i motywów przewodnich.

Stan ten jest typowy dla związków z długim stażem, ale pojawia się również podczas kryzysu u par po kilku latach bycia razem. Może też być następstwem przesycenia, „nadmiarowej intymności” wskutek czego zatarły się granice między dwojgiem osób i w efekcie nie są już one dla siebie tak pociągające, zjawiskowe, intrygujące, ciekawe.

Jeśli para dyskutuje już niemal wyłącznie o tym, „co słychać w pracy” lub „co u dzieciaków”, to sytuacja robi się niebezpieczna. Związek wprawdzie nie jest jeszcze z bilansem ujemnym, ale nie ma też bilansu dodatniego. Można go śmiało określić jako „mniej niż nic”, bo mijają miesiące, działa „inflacja czasu”, który mógłby zostać spożytkowany z korzyścią, a niestety tak się nie dzieje. To sygnał alarmowy, przedostatni dzwonek wskazujący, że pora wziąć się za swoją relację i to ostro, nim będzie jeszcze gorzej. Brak pozytywnych wzmocnień wypala i następna faza, znacznie bardziej destrukcyjna i deficytowa, z bilansem niekorzystnym to już tylko kwestia czasu.

Na szczęście człowiek ma wbudowana bezpieczniki psychologiczne. Pierwszy z nich działać może poniekąd niepokojąco, ale w istocie ma szansę poczynić pozytywne zmiany. Jest nim pragnienie dystansu. Ludzie deklarują za jego sprawą chęć „posiadania więcej przestrzeni”, szukają urozmaicenia poprzez obfitsze kontakty towarzyskie z własnymi znajomymi, spędzają więcej czasu bez partnera, co daje im takie specyficzne i wartościowe dla każdego poczucie odrębności, indywidualności. To zaś sprzyja postrzeganiu drugiej strony jako interesującą, pociągającą, gdyż jest „inną odrębnością” godną poznania.

Nic w tym zatem złego, że pojawia się subiektywnie postrzegany dystans. Może on być bowiem niezwykle budujący i korzystny dla relacji zwłaszcza w przypadku par, które były ze sobą intensywnie zespolone. To może się wręcz okazać wystarczające, przynajmniej na samym początku, później jednak warto poczynić kolejne kroki na rzecz poprawy sytuacji, o czym porozmawiamy jeszcze przy innej okazji.

Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia.

UZALEŻNIENIE OD SEKSU, SEKSOHOLIZM

Wprawdzie słowo „uzależnienie” spowszechniało i jest potocznie używane do określenia praktycznie każdego nawyku i zamiłowania, ale nałóg to nie żarty. Każdy jest destrukcyjny i degraduje człowieka, a także tak zwanych współuzależnionych, czyli osoby uwikłane w relację z chorym bądź chronicznie narażone na negatywne skutki jego nałogu. Poważnym problemem jest również uzależnienie od seksu (seksoholizm), występujący często równolegle z innymi problemami jak alkoholizm, nałóg nikotynowy, częste oglądanie pornografii.



Niektórzy ludzie bagatelizują problem seksoholizmu kojarząc go z czymś równie błahym jak „uzależnienie” od czekolady. Na dowód tego, z jak poważną sprawą mamy do czynienia przytoczmy kilka przypadków, które to dosadnie zilustrują:

- Korzystanie z usług prostytutek kosztuje pewnego księdza około tysiąc dolarów tygodniowo. Jedyny sposób, w jaki może folgować swojemu nałogowi, to kradzież z kasy parafii.

- Trzydziestoletni dentysta, doprowadzony do furii przez nieprzystępność seksualną żony, potajemnie podaje jej narkotyki, by zachęcić ją do uprawiania seksu.

- Trzydziestotrzyletnia kobieta zostawia swoje dzieci bez opieki, wychodząc na randki z kochankami.

- Wezwany przez biskupa pastor zostaje zmuszony do konfrontacji wskutek swoich romansów z parafiankami.

- Kobieta używała gadżetów erotycznych tak intensywnie, że poparzyła się i trafiła na pogotowie.

- Dzieci i przyjaciele wiedzą. Tylko żona tkwi w nieświadomości aż do odkrycia trzech opasłych notesów, w których jej mąż opisał szczegółowo stosunki seksualne z tysiącem pięciuset kobiet.

- Mężczyzna żeni się żeby skończyć z kontaktami seksualnymi w barach dla gejów. Zaczął leczyć się z picia. Niestety obecnie ma AIDS; jego żona również. Oboje umierają.

- Wychowawca uwodzi kolejnego ucznia. Ma gotowy plan samobójstwa na wypadek, gdyby wpadł.

I jeszcze kilka przypadków współuzależnienia, czyli ponoszenia negatywnych konsekwencji nałogu partnera:

- Pewna kobieta dowiedziała się o kolekcji pornograficznej swojego męża dopiero wówczas, gdy ktoś zadzwonił w sprawie wynajęcia garażu. Nie wiedziała nawet że mają garaż. Ciężko harowała, liczyła każdy grosz, nie starczało jej pieniędzy na buty dla dzieci. Tymczasem w garażu męża znalazła dwudziestoletnią kolekcją pornografii, która, po uwzględnieniu inflacji, była warta około 700 000 dolarów!

- Pewien mężczyzna mając złe przeczucia śledził swoją partnerkę. Kochali się rano, a potem ona wyszła za swoimi sprawami. Jak się okazało odwiedziła kolejno trzech kochanków. Z czwartym uprawiała seks w samochodzie, co wyjaśniało poniekąd skąd tak naprawdę te dziwne plamy na tylnym siedzeniu.

To tylko wierzchołek góry lodowej. Lista tragicznych historii będących następstwem nałogowego seksu jest długa. Problem występuje bardzo często, zwłaszcza w dobie powszechnie dostępnej pornografii i swobody nawiązywania kontaktów w Internecie.

Patric Carnes wskazuje 10 oznak, które wskazują obecność nałogu:

1. Utrata kontroli nad zachowaniami seksualnymi.

2. Przeżywanie dotkliwych konsekwencji tych epizodów.

3. A mimo to niezdolność zaprzestania destrukcyjnych działań.

4. Powroty do groźny, degradujących, skrajnie ryzykownych działań.

5. „Zrywy rozsądku”, uporczywe próby, silna chęć by przestać, walka ze sobą, człowiek idzie w zaparte żeby samemu sobie udowodnić, że ma kontrolę.

6. Obsesja seksu i fantazjowanie jako główna strategia radzenia sobie w życiu.

7. Rosnąca ilość doznań seksualnych i ich intensywność – dotychczasowy poziom przestaje być wystarczający.

8. Głębokie zmiany usposobienia w wyniku seksualnych zachowań (ktoś staje się jakby zupełnie innym człowiekiem w wyniku haju po zaspokojeniu nałogu lub rozdrażnionym, podirytowanym, przygnębionym, gdy jest na głodzie).

9. Tracenie czasu na obsesyjne myśli i fantazje, zdobywanie kontaktów, szukanie seksu, uprawianie go i radzenie sobie z konsekwencjami.

10. Zaniedbywanie spraw zawodowych, rodzinnych, towarzyskich czy wypoczynku.

A teraz kilka ponurych statystyk.

42% kobiet uzależnionych od seksu deklaruje, że miało niechciane ciąże. 36% przyznaje się do dokonywania aborcji i żalu, który się z tym wiązał.

65% chorych przyznaje, że na porządku dziennym było ryzyko chorób wenerycznych.

58% przyznawało, że dokonywało czynów grożących aresztowaniem; 19% kończy w areszcie.

38% przekroczyło granice własnej wytrzymałości, co doprowadziło do fizycznych zranień.

58% przyznaje, że seksoholizm powodował poważne kłopoty finansowe.

40% traci stałego partnera; 70% ma poważne problemy małżeńskie; 13% traci prawa rodzicielskie.

Niniejszy tekst oczywiście nie wyczerpuje tematu. O uzależnieniu od seksu powstały całe książki. Wiele jest już badań na ten temat i istnieją techniki terapeutyczne, wspierające chorego w wychodzeniu z nałogu. Jak widać choćby po powyższych przypadkach - zagrożenia, które wiążą się z tym uzależnieniem są bardzo poważne i nie wolno ich bagatelizować. Proces leczenia jest dość czasochłonny, ale pierwsze korzyści z leczenia przychodzą niemal natychmiast. Faza odbudowy rozpoczyna się niekiedy już po 18 miesiącach, więc jak na problemy psychologiczne nie jest to termin szczególnie odległy. Przeczuwając u siebie problemy, o których tu mowa, warto skontaktować się ze specjalistycznym ośrodkiem psychoterapii uzależnień. Im szybciej, tym lepiej. Ze względu na dobro własne i bliskich.

Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia indywidualna.

UWAGA NA KRYZYS W TLE

Wielu ludziom kryzys kojarzy się z czymś dramatycznym jak wybuch bomby atomowej. Tymczasem może się on zakraść niepostrzeżenie. Owszem, często poprzedzają go szczególnie trudne zdarzenia, ale występowanie obiektywnych przyczyn nie jest warunkiem koniecznym kryzysu. Bywa że sytuacja w zasadzie pozostaje przez cały czas podobna, a mimo to jednostka stopniowo wytraca energię i staje coraz bardziej bezradna. Dzieje się tak dlatego, że choć zewnętrzne czynniki nie zmieniają się, to modyfikuje się nastawienie i sposób ich interpretacji, odbioru przez daną osobę.




Kryzys w tle, bo tak ten stan można określić, bywa niejako zakamuflowany, po części przez samego człowieka, który w drodze egotystycznych kłamstw wmawia sobie, że wszystko jest w porządku (byle tylko uchronić swoje ego i dobrą samoocenę). Problem polega jednak na tym, że swoista maskarada, igranie z kryzysem prędzej czy później musi doczekać się rozstrzygnięcia i niestety zdarza się, że jest ono niekorzystne dla człowieka. Nie dzieje się tak zawsze bo czas ma częstokroć pozytywny wpływ na bieg zdarzeń i stan osoby. Bardzo często żadna interwencja czy choćby konsultacja psychologiczna, a nawet szczególny kontakt z przyjaciółmi nie jest niezbędny – ludzka psychika sama rozwiązuje pewne problemy na zasadzie analogicznej do regeneracji uszkodzonych tkanek. To pokrzepiająca perspektywa i pewnie dlatego bywa przeceniana lub wręcz staje się wymówką dla chowania głowy w piasek i udawania, że problemu nie ma.

Kryzys jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Można o nim mówić już wówczas, gdy „ledwie” tyka i grozi wybuchem. Tymczasem narracja jest zwykle taka, że zaczyna się o nim dyskutować dopiero po eksplozji. Taka jest natura tego zjawiska. Na przykład ekonomiści nie mają wątpliwości, że z kryzysem mieliśmy do czynienia we wczesnym etapie już na początku problemów gospodarczych, a nie dopiero wtedy, gdy USA dodrukowywało pieniądze. Podobnie należy myśleć o kryzysie psychicznym – nie tylko w kontekście konkretnego, namacalnego, spektakularnego dowodu na jego istnienie, ale i w aspekcie jego wczesnych przejawów, wszelkich przesłanek. Im prędzej się nim zajmiemy tym lepiej. Nie należy lekceważyć wczesnych objawów mimo iż mamy do takiego podejścia predyspozycje, bo tak jest łatwiej i bardziej komfortowo.

Najchętniej zakradają się i zarazem najbardziej uporczywie dają znać o sobie na różnorakie sposoby są kryzysy ogólnie rzecz ujmując egzystencjalne, mające związek z poczuciem sensu istnienia, niezależnością, poczuciem zaradności i swobody działania. Często przychodzą w wieku 40, 50 czy 60 lat i dlatego potocznie określa się je „kryzysem wieku średniego”. Bywają również u osób młodszych, tak więc są wprawdzie pewne statystyczne zależności między wiekiem, a częstotliwością występowania, ale tak naprawdę mogą dać się we znaki w każdym wieku.

Wydaje się, że coraz częściej mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można by roboczo określić jako „kryzys przedmałżeński”. Nie jest to oczywiście fachowa nazwa. Mimo to cechuje ją pewna trafność, gdyż związany on jest w sposób szczególny z decyzjami odnośnie założenia rodziny, sformalizowania związku, ustabilizowania się, co jednoznacznie na ogół kojarzone i łączone jest z małżeństwem właśnie. Nieprzepracowanie tego kryzysu, udawanie, że problemu nie ma, pochopne działania, ignorowanie swoich rzeczywistych potrzeb lub wręcz wypieranie ich prowadzi często do decyzji i podejmowania działań skazanych na porażkę. Człowiek niedojrzały do wyboru najpewniej zdeklaruje się nad wyraz ryzykownie byle tylko mieć proces decyzyjny za sobą i wybrnąć z niekomfortowej sytuacji niepewności.

Oceniane negatywnie z perspektywy czasu decyzje to nie jedyne niekorzystne konsekwencje kryzysu egzystencjalnego. Często towarzyszy mu stan dyskomfortu, doskwierające, wręcz palące pragnienie zmiany będące właściwie formą reakcji ucieczkowej wobec przeżywanego lęku przed przyszłością. W takim stanie człowiek staje się też bardziej podatny na przyjęcie perspektywy jakoby życie go osaczało, czynniki sytuacyjne bardziej przytłaczają, problemy wydają się większe lub lokują się w centrum uwagi, co utrudnia adaptacyjne poszukiwanie rozwiązań. Wszystko to stanowi konstelację absorbujących energię psychiczną motywów, która może doprowadzić do skrajnego wyczerpania lub deficytów energii podczas ważkich działań i procesów decyzyjnych. Nierzadko dochodzi do rozpaczy, depresji, wewnętrznego chaosu dlatego warto prewencyjnie, gdy tylko sytuacja robi się niepokojąca skorzystać z konsultacji u psychologa lub oddziaływań psychoterapeutycznych. Psycholog to nie chirurg, nie usunie ruchem ręki żadnych dolegliwości, ale może sprowokować pozytywne zmiany, wzmocnić twoje kompetencje, dostarczyć narzędzi do radzenia sobie z pewnymi trudnościami. Wobec tego kontakt z psychoterapeutą może okazać się dobrą inwestycją na przyszłość, a nie tylko doraźną pomocą niby lek przeciwbólowy.

ZWIĄZKI NA ODLEGŁOŚĆ

W dobie Internetu związki na odległość przeżywają złote czasy. Kamerki, czaty, komunikatory, e-maile i wiele innych opcji kontaktu umożliwia nawiązywanie i podtrzymywanie znajomości. Część z nich przekształca się w coś poważnego. Rozmowy przez Internet nierzadko w szybszym tempie stają się bardziej intymne, bo łatwiej pisze się o swoich uczuciach i doświadczeniach niż mówi w czyimś bezpośrednim towarzystwie. Może to stanowić nawet pewien problem, gdy ktoś za szybko się otwiera i angażuje, ale jeśli podejdzie się do tematu odpowiedzialnie, to kontakt faktycznie może być dobry i intymny.



Pytanie tylko czy jest sens angażować się w związki na odległość, poświęcać na to energię zamiast szukać kogoś „na miejscu”. Cóż, niektóre osoby mają ograniczony krąg znajomych, nikłą wręcz sieć kontaktów towarzyskich, więc możliwość szukania w Internecie stanowi dla nich wybawienie. Inni mają tak szczególne upodobania i preferencje seksualne, że zwyczajnie nie mogą znaleźć kogoś w swojej okolicy i muszą liczyć się z koniecznością znajomości na dystans. W obu przypadkach wybór relacji z osobą z innego miasta jest zatem zdeterminowany pewnymi trudnościami w znalezieniu kogoś blisko. Kiedy już nawiąże się kontakt, a sprawy pójdą do przodu, może się jednak okazać, że trudności związane z taką relacją są jeszcze gorsze niż wysiłek poszukiwania kogoś w okolicy.

Trzeba mieć na uwadze kilka ciążących i uporczywych doświadczeń osób w związkach na odległość. Wyjątkowo eksploatujące emocjonalnie są: tęsknota, poczucie osamotnienia, odseparowania, brak realnego wsparcia, brak fizycznej obecności, niespełnienie seksualne, poczucie nierealności relacji...

Uważa się, że związki na odległość mają uzasadnienie tylko w kilku sytuacjach:

- w otwartych związkach bez zdeklarowanej wierności kiedy fundamentem jest seks; kontakt „z doskoku” jest więc w istocie odpowiednikiem turystyki seksualnej, urozmaiceniem, atrakcją gdyż to właśnie zbliżenia stanowią centrum takiej relacji;

- gdy sytuacja jest tymczasowa (realnie związani ze sobą partnerzy doświadczają rozłąki i wobec tego są skazani na kontakt niebezpośredni, ale wiedzą, że za czas jakiś wszystko wróci do normy);

- gdy wirtualność jest wstępem do realności (oboje lub przynajmniej jeden z partnerów nie jest nierozerwalnie związany z obecnym miejscem pobytu i istnieje rzeczywista szansa na to, że wkrótce ich drogi się połączą realnie).

W pozostałych okolicznościach sytuacja na ogół okazuje się po pewnym okresie czasu nadmiernie obciążająca: wymaga nieproporcjonalnych nakładów i zaangażowania w podtrzymywanie kontaktu, jest obarczona bardzo dużym ryzykiem nieszczerości lub nie przestrzegania zasad przez którąś ze stron. Wiele wysiłku trzeba także wkładać w podtrzymywanie zaufania co w kontekście wirtualności kontaktów nie jest wcale zadaniem łatwym, a wręcz przeciwnie – bywa bardzo ciężkim mimo najlepszych intencji.

Czy zatem warto angażować się w związki na odległość? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi gdyż nie istnieją dwie identyczne sytuacje ani więzi międzyludzkie. Zawsze mamy do czynienia z konstelacją różnorakich czynników, za i przeciw. Każdy musi o tym zdecydować w zgodzie z własnym sumieniem i pewną kalkulacją. Warto jednak odwołać się do zdrowego rozsądku a nie tylko emocji, by nie wyrządzić krzywdy sobie, ale i drugiej stronie, która może zaangażować się nawet bardziej niż my. Trzeba być szczerym z samym sobą i analogicznie podchodzić do partnera.

JAK WYJŚĆ Z DEPRESJI W 21 KROKÓW

Jak wygrać z depresją? Jak pokonać depresję? Leczenie depresji... Oto bodaj najczęściej googlowane frazy związane z tym przykrym stanem. Psychoterapeuci pomagają wychodzić z depresji na dziesiątki, a nawet setki sposobów. Poradniki książkowe dostarczają kolejnych programów i rozwiązań. Dorzućmy do tego jeszcze jeden system samopomocy.



21 kroków do wyjścia z depresji:

1. Jeśli chronicznie doświadczasz przygnębienia, nic cię nie cieszy i nie masz na nic siły – nie łudź się, że ten stan sam minie. Bez twoje interwencji będzie tylko gorzej. Wstań z łóżka.

2. Poodsłaniaj okna. Wpuść słońce do mieszkania. Zimą i jesienią możesz włączyć specjalne lampy do światłoterapii. Światło stawia na nogi i ma korzystny wpływ na nastrój. W szczególności słoneczne.

3. Pościel łóżko żeby cię nie kusiło, abyś do niego wrócił. Śpiąc w dzień, wylegując się bez przerwy, turlając się z jednego krańca na drugi nie poprawisz swojego stanu. Depresji nie da się wyleżeć. Z perspektywy chorego, bezradnego, przykutego do łóżka wszystko wydaje się trudniejsze i wymagające więcej wysiłku niż w rzeczywistości.

4. Ogarnij cały ten bałagan, który powstał. Sprzątanie lokum nie musi się odbyć za jednym razem. Podziel pracę na etapy. Zrób tyle, ile możesz i do reszty zabierz się później. Analogicznie będziesz rozwiązywał inne problemy, więc to niepozorna, ale dobra szkoła... To co, zaczniesz od znamiennych dla depresji talerzy zalegających w zlewie czy innych zaniedbywanych ostatnio obowiązków domowych?

5. Zjedz coś. Organizm potrzebuje energii – dostarcz mu „paliwa” spożywając posiłki. Jeśli nie masz siły przyrządzić coś bardziej złożonego, wlej jogurt do miksera, dorzuć do tego banany, jabłka lub jagody i przygotuj sobie koktajl. Dobre i to! Zwłaszcza, że nie wymaga wysiłku, a ledwie minuty pracy.

6. Poruszaj się. Na dobry początek mogą to być przysiady, rozciąganie, lekka domowa gimnastyka. Najlepiej jednak wyrusz na szybki spacer lub trochę pobiegaj. Organizm potrzebuje ruchu. Od razu zrobi ci się lepiej.

7. Bierz prysznic kilka razy dziennie, "zmywaj" z siebie  stres i napięcie. Osoby w depresji zaniedbując higienę i działa to zwrotnie na ich nastrój. Są w fatalnym stanie i to je jeszcze bardziej przygnębia. Nie wpadaj w błędne koło. Poza tym świeżość, orzeźwienie, jakie gwarantuje prysznic, po prostu postawią cię na nogi i korzystnie wpłyną na samopoczucie.

8. Pamiętaj o większych posiłkach. Obniżony nastrój może być w pewnej mierze powodowany niedojadaniem lub złą dietą. Na pewno nie poprawia go też monotonia. Zaszalej czasem, przyrządź coś innego lub w nieco odmienny sposób. Walcz z rutyną nawet w tak prosty, ale przekładający się na wymierne korzyści sposób. Powodowanie zmian po trosze wpłynie na twoje poczucie kontroli nad swoim życiem. Te drobiazgi składają się na twój obraz kompetencji i stopnia, w jakim zarządzasz własną egzystencją. Nawet jeśli nie jesteś tego w danej chwili w pełni świadomy.

9. Zaplanuj jakieś atrakcje, ale nie przedobrzaj. Pamiętaj o małych kroczkach. Jeśli wytyczysz sobie nierealne, wyolbrzymione cele to najpewniej nie zdołasz ich osiągnąć i w efekcie twój nastrój się pogorszy. Nie rzucaj się też w wir ekstremalnych doznań – raczej wybieraj stonowane rozrywki. Im mniejsza huśtawka nastrojów, tym mniej doskwierające „dołki” potem. Stawiaj raczej na równowagę niż na ekstremalną stymulację, która wytrąci cię ze stanu umiarkowanego dobrostanu.

10. Depresji nierzadko towarzyszy lęk przed odtrąceniem, poczucie nieprzystosowania, obawa przed tym, jak zareagują inni na twój stan. Mimo to wyjdź do ludzi. Oni tam są - niektórzy z nich czekają na twój ruch. Jeśli nie jesteś w stanie znaleźć sobie towarzystwa, nie masz funduszy na takie rzeczy jak wyjście do fryzjera, manicurzystki lub innej plotkareczki, zajrzyj do Internetu. Spróbuj się zaprzyjaźnić z jakąś grupą wsparcia lub otwarcie w innej społeczności przyznać, iż masz od dłuższego czasu doła, a następnie poproś o spotkanie, wsparcie, rozmowę.

11. Unikaj destrukcyjnych sztuczek radzenia sobie z emocjami. Omijaj szerokim łukiem używki i sytuacje skrajne, ponieważ w stanie przygnębienia jesteś bardziej podatny na uzależnienie. Poza tym, jak już mówiliśmy, mocne wrażenia nie są ci potrzebne – im większe rozchwianie, tym dotkliwsze też te stany smutku, których próbujesz przecież ograniczyć.

12. Naucz się myśleć alternatywnie. Gdy przychodzi ci do głowy jakieś negatywistyczne spostrzeżenie, spróbuj znaleźć inną interpretację. Jeśli ktoś nie odbiera od ciebie telefonu może mieć faktycznie ciebie dość, ale równie dobrze może być zawalony robotą lub mieć inne zajęcie. Nie twórz czarnych scenariuszy, ale nie zakładaj też jakichś jaskrawo różowych okularów, które cię zwiodą. Po prostu świadomie rozpatruj różne warianty zamiast stale doszukiwać się najgorszych wersji interpretacji wydarzeń. Hiperoptymistyczne marzycielstwo też sobie daruj, bo na dłuższą metę nic dobrego z niego nie wyniknie, a uporczywe zakłamywanie rzeczywistości jest zwyczajnie wyczerpujące - nie popadaj ze skrajności w skrajność.

13. Poradź się. Psychoterapia to świetny pomysł, ale jeśli fundusze ci na to nie pozwalają, porozmawiaj o swoich troskach z kimś bliskim. Jeśli jesteś samotny, postaraj się małymi kroczkami zbliżyć do ludzi z pracy, szkoły, sąsiedztwa. Każdy pozytywny kontakt z drugim człowiekiem w sytuacji, gdy jesteś kompletnie sam, będzie dla ciebie wzmacniający. Odzyskasz wiarę w swoje kompetencje społeczne, zobaczysz, że nieśmiałka da się zastąpić bardziej asertywną wersją twojej osoby.

14. Unikaj osób, które fatalnie na ciebie wpływają. Ludzi toksycznych, destrukcyjnych, skrajnych malkontentów i pesymistów, ponieważ przy takich osobach stale wytracasz energię na to, by znosić ich negatywistyczne podejście. Jeśli ktoś cię wciąż deprecjonuje, poniża, nie docenia, lekceważy – zmień ten stan rzeczy reagując asertywnie lub po prostu odsuń się od takich ludzi i kropka. Uważaj na "wampiry emocjonalne", osoby wiecznie nieszczęśliwe i stale oczekujące wsparcia i pomocy, nie oferujące w zamian kompletnie nic.

15. Daj sobie szansę żyć. Nie wegetować, lecz żyć. Zacznij od sprawy absolutnie podstawowej. Depresja i związany z nią lęk pewnie doprowadziły do tego, że oddychasz płytko, jakbyś był czymś przygnieciony. Od nowa naucz się oddychać i funkcjonować fizycznie – zwracaj uwagę na wyprostowaną postawę, głębsze oddechy pełną piersią, podniesioną głowę, pewny krok. Jesteś istotą ludzką, która ma moc decydowania o sobie, jesteś dość silny by wziąć odpowiedzialność za swoje istnienie i samopoczucie – okaż to pewną siebie postawą. Nie pozwalaj sobie na „rozmemłanie”, szuranie nogami z opuszczoną głową, przemykanie między ludźmi jak duch. Nie bądź cieniem człowieka. Wprowadź więcej dyscypliny do swojego życia - bądź swoim przyjacielem, ale i coachem, trenerem zagrzewającym do walki i stawiającym na baczność, gdy trzeba.

16. Zrób coś, aby polepszyć swój wygląd. Poprawi ci to samopoczucie, wpłynie korzystnie na samoocenę, zwiększy poczucie sprawstwa i kontroli nad sobą i swoim życiem. Uważaj na ludzi, którzy będą próbowali cię z powrotem wpędzić w rolę kogoś gorszego. To nie są twoi przyjaciele lecz osoby, które twoim kosztem się dowartościowują. Jeśli zaś chodzi o pracę nad swoim wyglądem – pamiętaj o metodzie małych kroczków. Nie myśl o efektach (to mit, że taka postawa coś daje), ale o tym, jak niewiele musisz zrobić, by podążać w pożądanym kierunku.

17. Zaznawaj zdrowej przyjemności. Osoby w depresji mają poczucie, że patrzą na życie przez szybę, słyszą wszystko jakby przez ścianę, stłumione, bez wyrazu, bez smaku. Jednak nawet w najgorszym stanie zawsze znajduje się coś, co dociera w takiej postaci, jaką rzeczywiście ma. Rusz się, idź do kina, pojedź na wycieczkę, zapisz na jakiś kurs (najlepiej grupowy, by nawiązać nowe kontakty). Jeśli sądzisz, że coś cię przerasta, choć masz na to ochotę, oswój się z tym najpierw. Nie musisz od razu iść na dyskotekę – na dobry początek pospaceruj w sobotni wieczór, niech ci się udzieli ten nastrój imprezowiczów, przekonaj się, że masz mnóstwo okazji, sposobności i możliwości. Już sam ten fakt podziała na ciebie korzystnie – odzyskasz wiarę, że warto ruszać się z domu, że coś dobrego może cię jeszcze w życiu spotkać. Poza tym zważaj, by twoje życie nie zostało zdominowane przez jakąś jedną aktywność - ślęczenie przed komputerem, oglądanie telewizji, wylegiwanie się na kanapie. Marazm, rutyna, nuda, monotonia - to wszystko pasożyty, które wysysają z ciebie energię.

18. Pracuj nad sobą w indywidualny sposób. Nie narzucaj sobie zabójczego tempa. Nie śpiesz się. Jeśli jest to możliwe, a najpewniej tak, postaraj się unikać drogi na skróty. Depresja atakuje powoli – stopniowo trzeba ją również ujarzmiać. Jeżeli nie jest to absolutnie niezbędne, nie decyduj się na leczenie farmaceutyczne lekami psychotropowymi, a zwłaszcza nie wybieraj tego rozwiązania, jeśli nie zamierzasz równolegle uczestniczyć w psychoterapii. Leki cię zmienią, ale najprawdopodobniej w taki sposób, że będziesz się czuł obco w swoim ciele, zatem pamiętaj: psychika, samoświadomość musi za tymi zmianami nadążać. Poza tym lekom często towarzyszą nieprzyjemne skutki uboczne bądź pewna forma uzależnienia. Z czasem też organizm się do nich przyzwyczaja, zmienia się tolerancja, co wymusza stosowanie innego preparatu i ponowne przechodzenie przez niekomfortowy proces przyswajania nowej substancji.

19. Zrelaksuj się. Stosuj ćwiczenia relaksacyjne, słuchaj pogodnej, podnoszącej na duchu muzyki. Zadbaj o małe przyjemności i celebruj je oraz każdą pozytywną chwilę. Unikaj źródeł pesymizmu, stresu, gniewu. Odpuść sobie horrory i przygnębiającą muzykę, irytujące wiadomości w prasie i telewizji i inne tego typu nośniki "złej energii".

20. Wysypiaj się. Dobry sen to podstawa zdrowia psychicznego (i zdrowia w ogóle). Nie lekceważ tego faktu! Postaraj się kłaść spać nie później niż o 22.00, by o 23.00 już spać i dzięki temu „zaliczyć” kluczowy moment, który przypada na godzinę 24.00 – 01.00 w nocy. Wtedy najgłębiej odpoczywamy.

21. Ciesz się postępami. W tym celu prowadź dziennik lub mały pamiętnik. Pisz w nim, co pozytywnego cię spotkało. Skupiaj się na dobrych, przyjemnych, budujących, konstruktywnych przemyśleniach, wspomnieniach i refleksjach. Możesz też zwracać uwagę na wyjątkowo nieprzyjemne okoliczności – naprawdę szczególnie irytujące lub przygnębiające, by z perspektywy czasu dociec, na co jesteś podatny, jacy ludzie źle na ciebie wpływają, jakich okoliczności musisz unikać. Wyciągaj z tego wnioski!


Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia indywidualna.

ROZWIĄZYWANIE KONFLIKTÓW

Wszyscy bywamy uwikłani w konflikty międzygrupowe – w pracy, szkole, życiu towarzyskim. Czasem musimy się opamiętać, a niekiedy wszystko dzieje się właściwie bez naszego udziału. W obu przypadkach warto w końcu przystopować i spróbować rozwiązać problem. Podejść do tematu zadaniowo jak do mediacji. Rozstrzygnąć sporną kwestię negocjacjami, zamiast aktywnie brać udział w kłótni lub obojętnie przyglądać się jak niezdrowe emocje się nasilają.



Na podstawie doświadczeń zebranych podczas prowadzenia warsztatów Herbert Kelman opracował zestaw wskazówek, które ułatwiają konstruktywne rozwiązywanie konfliktów. Każda strona powinna:

- Starać się zrozumieć punkt widzenia drugiej strony.

- Wierzyć, że jest z kim i o czym rozmawiać.

- Odróżniać marzenia od planowanych działań drugiej strony.

- Być przekonana, że wzajemne ustępstwa spowodują zmianę sytuacji.

- Być przekonana, że możliwe są zmiany strukturalne, sprzyjające trwałemu rozwiązaniu problemu.

- Reagować na potrzeby psychologiczne i niepokoje drugiej strony.

Nie dowiedziono wprawdzie empirycznie, że wymienione czynniki mają nad wyraz silne znaczenie, ale bez wątpienia ułatwiają komunikację zmierzającą do rozwiązania konfliktu. Warto więc o nich pamiętać.

SYNDROM SFEMINIZOWANEGO SAMCA

Kobiety są pod wpływem silnej presji społecznej i w dodatku są na taką presję bardziej podatne niż choćby mężczyźni. Mężczyzna od zawsze robił to, co uważał za stosowne, to na co miał ochotę – takie było jego niezbywalne prawo. Bo autonomia jest wpisana w naturę mężczyzny, który ma po prostu tendencje do zdobywania dominacji, prekursorstwa, przyciągania uwagi brawurą, prowadzenia i przewodzenia. To są odwieczne atrybuty męskości – symbole patriarchatu.



Problem jednak polega na tym, że ta strategia wyprowadziła współczesnego mężczyznę na manowce. Sprzeczne oczekiwania na rynku matrymonialnym, brak pozytywnych wzorców i stałe folgowanie sobie w kwestii wyborów doprowadziła paradoksalnie do tego, co nazywamy syndromem sfeminizowane samca! Swoboda w wyrażaniu siebie przekroczyła granicę i stała się dowolnością, a właściwie – kompletnym rozpasaniem. Towarzyszy temu radykalizacja: z jednej strony są mężczyźni totalnie sfeminizowani pod względem zachowania, stylu bycia, a nawet wyglądu, natomiast z drugiej typ skrajny, samozwańczy stróż męskości, często przejaskrawiony, macho lub pozer afiszujący się z męskością, czyniąc z niej cechę na pokaz. Podział ten nieco inaczej definiują autorzy książki „Karuzela z mężczyznami”:

„Uważam, że obecnie w Polsce, podobnie jak w innych krajach należących do kręgu kultury zachodniej, funkcjonują dwa konkurujące ze sobą paradygmaty męskości. Tradycyjny – można rzec patriarchalny – ujmuje męskość jako dominację i specjalizację w określonych dziedzinach. Opiera się na dualizmie ról płciowych, asymetryczności cech męskich i kobiecych. Wymaga od mężczyzny podporządkowywania innych mężczyzn, kobiet i dzieci. Oznacza przymus tłumienia uczuć i emocji, broni mężczyźnie wstępu do pełni ludzkich doświadczeń. […] Nowy paradygmat męskości ukształtował się przede wszystkim pod wpływem ruchu emancypacyjnego kobiet, myśli feministycznej i refl eksji postmodernistycznej (np. teorii dekonstrukcji Jacques’a Derridy, poglądów głoszonych przez Jean-François Lyotarda czy Richarda Rorty’ego). Jak sądzę, istotną rolę odegrały tu również szkoła psychologii humanistycznej (Abraham H. Maslow, Carl C. Rogers) i koncepcja androgynii (np. Sandra L. Bem), a także ruchy dążące do zmiany systemu patriarchalnego, takie jak New Age, ekologia głęboka, ekofeminizm i profeministyczne organizacje mężczyzn. Wreszcie należy podkreślić zasługi autorek i autorów sytuujących swoje zainteresowania w ramach studiów nad płcią kulturową (gender studies), którzy próbują obalać fałszywe przeświadczenia dotyczące płci i przyczyniają się dzięki badaniom i publikacjom do umacniania nowej wizji męskości.”

Wygląda więc na to, że coraz częściej mamy styczność z męskością powstałą na skutek działań kobiet, zasadniczo na ich użytek i ich zamówienie, a nie dzięki męskiej autorefleksji, autonomicznej decyzji czy też echa wpisanego w męską naturę dążenia do dominacji, pragnienia prekursorstwa, aktywności. Sprzyja temu bezkrytyczna tolerancja granicząca z obojętnością i oczywiście powszechne działania marketingowe dążące do poszerzenia rynku zbytu i de facto uczynienia z mężczyzn konsumentów kupujących to samo co kobiety, tyle z innymi etykietami, a w najlepszym razie nieco innym designem (torby, biżuteria, kosmetyki, wyrafinowane usługi fryzjerskie oraz kosmetyczne i tak dalej).

Kobiety nie wiedzą, czego chcą, a faceci i tak próbują im to dać

Kobiety często same nie wiedzą, czego chcą. Formułują wykluczające się oczekiwania. Niektórzy mężczyźni myślą, że znależli drogę na skróty do ich sypialni i próbują tym skrajnie ambiwalentnym potrzebom sprostać. Jednak jest to droga donikąd! Prawdziwe potrzeby ujawniają się bowiem w konfrontacji z rzeczywistością, na froncie, w związku, a nie podczas posiadówek psiapsiułek, które wymieniają dziesiątki oczekiwań, a potem wrzucają to na inwigilowanego przez facetów Facebooka. Niejeden facet pomylił dobrą skądinąd zadaniowość z graniem "przypadkowego ideału". Taki mężczyzna przewertował wszystkie poradniki i stale nasłuchuje i wypatruje sygnałów, a właściwie drogowskazów u kobiety zamiast wsłuchać się w siebie i własną naturę. Tymczasem nie jest tajemnicą, że kobieta rozumie siebie przez mężczyznę, bo mężczyzna jej do tego poznania swym zachowaniem zawsze prowokował (wręcz wywoływał zmiany, co ma podłoże ewolucyjne, fizjologiczne). Dzisiaj wielu manifestuje samczość lub gotowość do świadczenia wysokiej jakości samczych usług, ale ani jedno ani drugie rozwiązanie z realną męskością nie ma nic wspólnego.


Media też lansują innowacyjne wzorce mężczyzn: opiekujących się dziećmi, troskliwych przyjaciół z którymi kobiety mogłyby wspólnie popłakać, wrażliwców, partnerujących maminsynków (odgadujących potrzeby uprzywilejowanej partnerki) bądź pięknych, wymuskanych, metroseksualnych modeli do podziwiania. Czy to źle? I tak i nie. Mężczyźni bywają różni, mają zróżnicowane potrzeby i nie ma w tym nic niepoprawnego, że nie muszą udawać kogoś kim nie są, skoro wolą zabawiać dzieci i dyskutować na forach o wyższości jednego kosmetyku nad innym. Mniejsza presja, mniej stresu – to są niewątpliwe korzyści dla płci męskiej. Problem polega jednak na zachwianych proporcjach. Lansuje się praktycznie tylko ideał sfeminizowanego samca, jeśli zaś chodzi o wzorce męskości bliższe tradycyjnemu wizerunkowi mężczyzny, promocja ogranicza się do sportowców (niemal wyłącznie piłkarzy i tłukących się w klatkach mięśniaków). To źle, że świat mediów zdominował obraz faceta bez jaj prezentowany zamiennie z obrazem faceta, który za wszelką cenę musi bez przerwy desperacko udowadniać, że ma jaja.


„Podczas gdy wcześniej męskość była czymś oczywistym (niezależnie od tego, jak wiele wewnętrznej udręki mógł doznawać mężczyzna), teraz normy męskiego zachowania stały się czymś niejasnym (Bradley 2008: 71). Jak stwierdza Zbyszko Melosik, coraz trudniej odpowiedzieć na pytanie: „co oznacza być mężczyzną?” (Melosik 2002: 8). Współcześni mężczyźni muszą zmagać się z niepewnością i niepokojem związanym z budową własnej tożsamości i „właściwością” własnych zachowań (Kluczyńska 2009: 96). Pojawiły się także wątpliwości, na czym ma obecnie polegać rola ojca? „Czy jest on po prostu »drugą matką«, czy też jego funkcja w życiu dziecka i rodziny naznaczona jest jakąś specyfi ką?” (Krajewska 2008: 89). Podjęcie przez kobiety aktywności zawodowej odebrało mężczyznom funkcję jedynego żywiciela rodziny i łącznika ze światem zewnętrznym, społeczeństwem i sferą publiczną. Według autorów Historii ojców i ojcostwa (Delumeau, Roche 1995) początkiem kryzysu ojcostwa było zastąpienie władzy ojcowskiej władzą rodzicielską. Dziś, w związku z rozwojem medycyny i pojawieniem się możliwości sztucznego zapłodnienia, zakwestionowano samą istotę ojcostwa. „Kobieta może bez zgody, a nawet wiedzy biologicznego ojca, podjąć decyzję o samotnym macierzyństwie [...], pozbawiając go tym samym prawa do decydowania o dziecku” (Piątek 2007: 88). W literaturze poświęconej roli ojca we współczesnym społeczeństwie mówi się o „cywilizacji bez ojca”, o ojcach nieobecnych, ginących czy niepotrzebnych, stawia się pytanie o „kres ojcostwa” (Delumeau, Roche 1995: 9; Mierzwiński 1999, cyt. za Piątek 2007: 63; Gębka 2006: 117; Budrowska 2008: 125; Sikorska 2009: 191). Jak stwierdza Mikołaj Gębka, „[...] triumfalnie pogrzebano stare ojcostwo, nie tworząc nowego” (Gębka 2006: 118).” – „Karuzela z mężczyznami”.

Z ostatnią tezą bym się nie zgodził. Stworzono nowe ojcostwo. Ojciec, przynajmniej w Polsce, to w zasadzie wyłącznie bankomat, bez szans do władzy rodzicielskiej. Ale o tym była już mowa poprzednim razem a także przy innej okazji.

Tymczasem przyjrzyjmy się temu, co następuje. W mediach lansuje się błędną i fałszywą interpretację równouprawnienia – błędną bo pojmowanego jako jednorodność, brak różnić; fałszywą, bo w istocie jest dźwignią dla uprzywilejowania kobiet w społeczeństwie, a nie uzyskania rzeczywistej równości.

W efekcie dzisiaj za patologię, negatywne odstępstwo od normy uważany jest mężczyzna dominujący, nonkonformista, bez instynktu macierzyńskiego (nazywanego tylko dla niepoznaki – ojcowskim), będący wzorem a nie niańką, wyspecjalizowany więc sprawny w działaniu, zadaniowy, zdolny do podejmowania trudnych, niepopularnych decyzji i brania za to pełnej odpowiedzialności. A skutki najjaskrawiej widać w polityce – pełno w nim ludzi bez takich cech, nieudaczników negocjacyjnych, bez wyrazu, niezdolnych do brania odpowiedzialności, niezdolnych do podejmowania trudnych decyzji, chowających głowę w piasek, bez honoru, kłamiących, bezradnych, w najlepszym razie pozujących na macho i plujących jadem na lewo i prawo, jak ci zawodnicy w klatkach. Nie tędy droga dla mężczyzny. Nie tędy droga dla społeczeństwa. Widzimy to na co dzień, bo obecnie facetów jest więcej niż mężczyzn.

KRYZYS MĘSKOŚCI #1

Coraz częściej mówi się o kryzysie męskości. Na pewno jest to temat w pewnym stopniu rozdmuchany przez środowiska feministyczne (zwłaszcza te odwetowe) czerpiące osobliwą satysfakcję z pastwienia się nad płcią przeciwną. Poza tym motyw ten jest po prostu nośny, wszak wytykanie mężczyźnie słabości jest formą podważania mitu herosa, który pokutuje w naszej kulturze od zarania dziejów. Przełamywanie niemal odwiecznego porządku ze zrozumiałych względów przyciąga uwagę.



My spróbujmy podejść do tematu kryzysu męskości w sposób możliwie mocno zindywidualizowany, odległy od statystycznych rozważań czynionych na tle socjologicznym w kontekście załamywania się patriarchatu. Odnieśmy się do zarzutów płci pięknej i zastanówmy nad ich zasadnością bez względu na to, czy kobiety same w istocie byłyby w stanie podołać własnym wymogom, gdyż nie to jest tym razem przedmiotem naszej refleksji.

Jeden z najczęściej pojawiających się zarzutów dotyczy niechęci mężczyzn do zakładania rodziny. Zauważmy na wstępie, że w sensie prawnym mamy w Polsce do czynienia z wyraźnym rozgraniczeniem – mężczyzna i rodzina to jakby dwie różne rzeczy. Mężczyzna został sprowadzony do poziomu bankomatu, nie ma praktycznie żadnych przywilejów ani praw, gdy zaś w przypadku rozwodu pragnie opieki nad dziećmi w około 98% przypadków polskie sądy przyznają opiekę matce. Małżeństwo oznacza zatem dla mężczyzn praktycznie z automatu akceptację, że jest się rodzicem drugiej kategorii, w zasadzie nikim więcej niż dostawcą środków na utrzymanie, a w przyszłości - alimentów, które prawie na pewno będą musiał płacić on, a nie kobieta.

Gorzki komentarz pewnego Internauty na temat tego, jakie panują realia w sądach rodzinnych w Polsce:
sądy rodzinne groteska śmiech na sali stronnicze nieuczciwe niesprawiedliwe alimenty kobieta dziecko mężczyzna

Nie ma dla mężczyzn żadnej zachęty do tego by formalizować związek, podczas gdy kobieta czerpie z tego wymierne korzyści. Ta dysproporcja działa na niekorzyść związków, gdyż zawsze niesprawiedliwe przywileje generują u strony poszkodowanej poczucie relatywnej deprywacji, demotywującej do wchodzenia w takie relacje. Kolejną kwestią jest wyraźnie większa podatność kobiet na działania o charakterze indoktrynacyjnym w kontekście religii, podczas gdy mężczyźni są na tego typu oddziaływania bardziej uodpornieni.

Kolejnym czynnikiem zniechęcającym do małżeństwa jest dla mężczyzn poczucie przymusu, rezygnacji ze swojego światopoglądu na rzecz wizji małżeństwa, jaką ma kobieta. Ślub kościelny dla wielu mężczyzn jest działaniem wbrew sobie, na dodatek z przekonaniem o folgowaniu kobiecym zachciankom i z poczuciem, że działa się na rzecz instytucji, którą nierzadko ocenia się skrajnie negatywnie jako niezrozumiałą, fałszywą i anachroniczną.

Jest wreszcie kwestia zasadnicza, związana z tym, co potocznie określa się mianem dojrzałości do stałego związku, posiadania potomstwa. W tym miejscu trzeba zauważyć, że mężczyźni nie posiadają instynktu ojcowskiego, natomiast instynkt macierzyński (na który składa się szereg czynników fizjologicznych, ale i kulturowych) jest u kobiet zazwyczaj bardzo silny, a na pewnych etapach życia odgrywa wręcz funkcję dominującą, znacząca wpływając na spostrzeganie i nastawienie do tematu potomstwa. Kobieta mocno odczuwająca pragnienie posiadania dziecka z góry zakłada, że jest to kwestia dojrzałości, choć w istocie w głównej mierze to zasługa hormonów, a nie mentalnego rozwoju.

Natomiast dzisiaj, w dobie powszechnie dostępnej antykoncepcji dziecko może być rzeczywiście świadomie wybranym, nowym wymiarem relacji oraz, co szczególnie istotne, źródłem pozytywnych wzmocnień – źródłem, które niczym dar wzajemnie podarowuje sobie dwoje kochających się ludzi. I właśnie w tym momencie można poruszyć temat dojrzałości jako takiej. Dla mężczyzny wzmocnienia ze strony dziecka nie są oczywistością, zwłaszcza w przypadku noworodka czy jedno-, dwulatka. Z czasem, gdy więź się pogłębia, a mężczyzna zaczyna dostrzegać w malcu samego siebie, wówczas w końcu pojawia się szansa na to, by ojciec zaczął owe bodźce chłonąć i cieszyć się nimi, co w kolejnych latach zwykle narasta. Problem jednak polega na tym, że na co dzień mężczyźni szukają mocnych wrażeń, a nawet bez poszukiwania są nieprzerwanie bombardowani bodźcami wszelkiej maści. W związku z tym brak im wiary, że dziecko, małżeństwo, rodzina mogą zaoferować coś więcej niż kolejne gadżety, sporty ekstremalne, eskapady ze znajomymi i wieczne tropienie wrażeń seksualnych. Tu faktycznie niezbędna jest dojrzałość, by przewartościować pewne rzeczy, by zrozumieć wyższość jakościową i dostrzec (a następnie faktycznie docenić) jak najbardziej realne i głęboko satysfakcjonujące, wręcz kojące w świecie nieustannej pogoni, korzyści z relacji z dzieckiem, z kochającą partnerką, którą obdarza się prawdziwym uczuciem i z którą tworzy głęboką więź bazującą na zaufaniu i oddaniu.

Z drugiej strony nie wolno nam sądzić, że istnieje jedyna słuszna droga, jeden scenariusz gwarantujący szczęście i spełnienie. Ilość patologii w rodzinach jest zatrważająca, zapewne znaczna ich część wynika z faktu, że ludzie ślepo brną w realizację powszechnie uznawanego schematu choć tak naprawdę nie są w stanie temu podołać lub to on nie jest dla nich dobry. Żyjemy w epoce przemian. Zmiany zachodzą w stylu życia i sposobach bycia, które dają ludzim zadowolenie. Być może zaledwie przeciętna satysfakcja jest optymalnym rozwiązaniem, a w każdym razie lepszym niż cierpienie powodowane angażowaniem się w schemat, który nie ma szans zadziałać.

Podsumowując ten wątek, kobiety dysponują licznymi, fizjologicznymi drogowskazami do tego, co stanowi najwyższą wartość, natomiast mężczyznę fizjologia wręcz wyprowadza w pole, zaś polski system prawny i kultura pędu oraz obsesji posiadania napędzana przez galopujący konsumpcjonizm zupełnie dezorientują. Do tego należy dodać syndrom lepszego modelu, który wyklucza w zasadzie postawę umożliwiającą obdarowywanie, bo mężczyźni nawet w kilkuletnich związkach często mają nadzieję na spotkanie kobiety piękniejszej, bardziej sprawnej seksualnie lub pod innymi względami bardziej im odpowiadającej. Należy także pamiętać o tym, że najzwyczajniej schemat rodziny w rozumieniu, jakie znamy jeszcze z obserwacji u naszych dziadków i być może rodziców, wcale nie jest dla wielu współczesnych 25, 30, 35-latków możliwy do zrealizowania z powodzeniem.

W następnym odcinku refleksji na temat kryzysu męskości i zarzutów wobec mężczyzn zajmiemy się syndromem sfeminizowanego samca.

PIĘKNE, ATRAKCYJNE, ALE SAMOTNE

Często w Internecie pojawiają się dyskusje na temat tego, dlaczego atrakcyjne kobiety i przystojni mężczyźni są samotni. Rozmowy są wyjątkowo burzliwe w przypadku rozważań nad płcią piękną. Niemal zawsze pojawiają się głosy kobiet stwierdzających, że współcześni faceci są do niczego.

Na pytanie, jaki powinien być partner, by przypadł do gustu, pojawia się mnóstwo oczekiwań, istna lawina częstokroć sprzecznych cech. Kobiety z takimi roszczeniowymi postawami oczywiście nie zwierzają się ze swoich trosk tylko w sieci, ale również odwiedzają psychoterapeutów i żalą się, iż ciągle trafiają na jakichś beznadziejnych mężczyzn, więc ich związki okazują się raz za razem porażką.


Być może słusznie radzi Wojciech Eichelberger, parafrazując znaną przypowieść o pewnym mędrcu, który odpowiada sfrustrowanej nieudanymi relacjami kobiecie, by ta, chcąc znaleźć mężczyznę z „tymi wszystkimi cnotami”, najpierw rozwinęła je w sobie. Niektóre osoby są zdolne do autorefleksji, odstąpienia od narcystycznego podejścia i dochodzą do wniosku, że być może faktycznie coś nie gra w ich zachowaniu, strategii. Nierzadko dochodzą do słusznych spostrzeżeń, że same nie posiadają cech, których bezwzględnie oczekują od partnera. Nie brakuje jednak kobiet wolących śnić o księciu z bajki, który przyjedzie srebrnym mercedesem prosto z salonu. Wolą trwać w przekonaniu, że winę za ich nieudane związki ponosi druga strona, a właściwie cała populacja nieudolnych mężczyzn. Pamiętajmy jednak, że każdy ma wybór. Można szukać alternatywy, ale łatwiej na różnorakie sposoby racjonalizować swój lęk przed zaangażowaniem, notorycznie obciążać winą innych, stale chuchać i dmuchać na wyidealizowany obraz własnej osoby w przekonaniu, że jest wzorem do naśladowania. To nic, że to droga donikąd.

Coraz częściej kobiece poszukiwanie partnera przypomina zachowanie osoby z zaburzeniem osobowości. Łatwo można dostrzec dwa rysy.

Narcystyczne zaburzenie osobowości skutkuje ogólnym poczuciem wyższości, szczególnego znaczenia, potrzebą podziwu, wiarą, że jest się osobą wprost niezwykła, niepowtarzalną, która może być zrozumiana i powinna przebywać tylko w towarzystwie osób wyjątkowych i o wysokiej pozycji. Osoba z tym zaburzeniem ma poczucie uprzywilejowania, irracjonalnych oczekiwań szczególnie korzystnego traktowania, co bywa uogólniane do podejścia „dla mnie tylko to, co absolutnie najlepsze”. Jest przekonana, że inni jej zazdroszczą (co może bywać prawdą, ale najpewniej nie ma takiego zakresu i natężenia, jak dana osoba sądzi). Sama też zazdrości, reaguje irytacją, gdy widzi, że komuś bardziej się powodzi, ma „lepszego” (bardziej zamożnego, przystojniejszego, sławniejszego) partnera. Przejawia zachowania aroganckie, wyniosłe. Ma problemy z empatią, identyfikacją potrzeb i uczuć innych, uważa je za mniej ważne lub wręcz w ogóle nieistotne w stosunku do tych, które sama przeżywa. Stale szuka potwierdzenia swojej wartości w oczach innych i poniekąd z tego też powodu bezwzględnie oczekuje, by partner spełniał najwyższe standardy, bo w istocie traktuje go przedmiotowo – jak pewien atrybut prestiżu, symbol własnej niezwykłości, wyznacznik najwyższych standardów w każdym wymiarze życia... Każdy się chyba zgodzi, że kobiet w jakiejś lub wręcz dużej mierze przystających do tego profilu stanowczo nie brakuje. Spotykamy je na każdym kroku; wiodą prym w społecznościowych serwisach internetowych, portalach randkowych ze zdjęciami, w drogich klubach, a ich aktywność w tych miejscach sprowadza się w zasadzie do nieprzerwanego lansu, a główne cele to kolekcjonowania na potęgę "lajków", wysokich ocen za zdjęcia, liczby wyświetleń, komentarzy, pochwał, "zaczepek", wirtualnych prezentów lub wprost "obserwujących", subskrybentów albo znajomych, natomiast w realu liczby odtrąconych facetów i zazdroszczących spojrzeń innych kobiet.

Obsesyjno-kompulsyjne zaburzenie osobowości powoduje natomiast koncentrację na porządkowaniu, skrupulatności oraz psychicznej i interpersonalnej kontroli kosztem elastyczności, otwartości i skuteczności. Osoba koncentruje się na szczegółach, organizacji, planach do tego stopnia, że traci z oczu zasadniczy cel aktywności. Ujawnia perfekcjonizm, utrudniający funkcjonowanie (przykładem może być zrywanie związku po fazie zakochania, gdy idealizowanie traci siłę i okazuje się, że relacja nie jest tak doskonała, jak się pragnęło, i że mimo wysiłków nigdy taka nie będzie, a zatem zasadne wydaje się poszukiwanie „lepszego modelu”, który „nadąży”, będzie bliższy ideałowi, bardziej perfekcyjny, lepiej zorganizowany). Przejawia sztywność i opór, „niereformowalność”. Przesadnie poświęca się pracy i produktywności kosztem pogorszenia się stosunków z osobami bliskimi, a nawet za cenę samotności. Osoba taka ma niezwykle ścisłe standardy, którym bardzo trudno sprostać... Zapewne niektórzy Czytelnicy już teraz wizualizują sobie typ wynioseł, wilekomiejskiej bizneswomen, zdeklarowanej singielki, ale w istocie kobiety głęboko samotnej, uciekającej przed uczuciem wewnętrznej pustki w pracoholizm. Albo kobiety-selekcjonerki, restrykcyjnie przestrzegających swoich wyśrubowanych zasad podczas poszukiwania partnera, który ma mieć określony wzrost, kolor włosów, masę ciała, zarabiać określoną kwotę, mieć ściśle określone zasoby (co najmniej dwupokojowe mieszkanie, nie starszy niż dwuletni samochód, studia wyższe w jednej z wybranych dziedzin i pracę w branży), powinien w pewnych sytuacjach kontrolnych zachowywać się w oczekiwany sposób, a nawet nosić określone ubranie, robić zakupy w konkretnych sklepach, bywać we "właściwych" restauracjach, mieć w stu procentach zgodną z oczekiwaniami sytuację rodzinną i towarzyską... W gruncie rzeczy idealny partner jest projekcją obsesyjnego perfekcjonizmu, i oczywiście nie ma realnej szansy, by ktoś temu podołał na dłuższą metę. Człowiek to nie jakiś mebel, który ma spełnić wszystkie wymogi i idealnie wkomponować się w lukę, doskonale pasować do wystroju.

Na skutek miksu tych niezdrowych postaw mamy zatem poważną dysharmonię. Z jednej strony kolosalne oczekiwania, z drugiej postawa skrajnie bierna i roszczeniowa pozbawiająca szans na sukces. Część kobiet chowa głowę w piasek, wybiera spośród mężczyzn, którzy się napatoczą, zamiast aktywnie szukać upragnionego partnera. Flirt to zabawa dwuosobowa. Uczestnictwo nie uwłacza. Dominuje jednak wyuczona bezradność, kompleks niższości, które każą bezsensownie trwać w postawie zupełnie nieskutecznej, a nawet odstręczającej wartościowych mężczyzn, a więc wręcz szkodliwej. Żaden porządny facet nie zdzierży kobiety nastawionej wyłącznie na selekcję, egzekwowanie swoich przywilejów, równościowych roszczeń i wybujałych oczekiwań. Powód jest prosty – każdy chce być traktowany podmiotowo, a nie jak produkt czy usługa. Związek to nie umowa handlowa, a życie to nie bramka w klubie dyskotekowym - to tak nie wygląda, że ekstra panowie ustawiają się w kolejkach. Wbrew pozorom nie jest tak nawet w przypadku niezwykle pięknych dziewcząt, które częściej muszą opędzać się od facetów, ale takich, którzy chcą je tylko wykorzystać, "skonsumować", a nie tworzyć z nimi coś trwałego. Wobec tego uroda nie gwarantuje, że ci napataczający się będą lepsi, przeciwinie, najpewniej będzie to inny gatunek tych toksycznych. Jeśli jakaś taktyka jest nieskuteczna to trzeba ją zmienić. Niby to oczywiste, ale zdarza się, że panie skupiają się na problemie zamiast na rozwiązaniu, bo te ostatnie wymaga zwykle odrobinę wysiłku, odkłamywania wizerunku własnej osoby, podejmowania pewnych działań i narażania się na dyskomfort. Na tym polega szukanie partnera i nie zmieni tego stanu rzeczy efekt push-up czy drugie studia albo ogłoszenie na okładce Wysokich Obcasów. Żeby zmienić swoje położenie, trzeba się samemu ruszyć, zamiast mieć pretensje do całego świata, że kręci się za wolno.

Warunkiem miłości jest otwarcie na uczucia, a tymczasem wiele osób kamufluje lęk przed bliskością lub folguje swoim destrukcyjnym nawykom odgradzając się od świata wyśrubowanymi oczekiwaniami bądź totalnym skupieniem na doskonałości swojego wizerunku, co również stwarza dystans. Nie bez znaczenia jest też „szalejące równouprawnienie”, które chwilami przeistacza się w formę odwetową, poczucie wyższości nad mężczyznami, co widać w postawie podejrzliwej (bo samiec = rywal), dystansującej (bo równość = szansa na więcej i przywileje) i aroganckiej (bo ja jestem lepsza, to on musi o mnie zabiegać, chociaż i tak nie ma szans).

Kiedy próbuje się zwrócić niektórym kobietom uwagę na nieadekwatne oczekiwania, część pań reaguje bierną lub bezpośrednią agresją, zarzuca, że nakłaniamy do obniżenia poprzeczki, pogorszenia standardów. Nic z tych rzeczy! Standardy trzeba po prostu weryfikować, by były realne. Poddawać próbom, by zyskały elastyczność, zamiast kostnieć, a z czasem drętwieć bez szans na przystosowawcze wykorzystanie. Nikt też nie nakłania do kompromisu, który jest po prostu przereklamowany. Używając metafory malarskiej, gdy jedna osoba chce niebieski, a druga żółty kolor, kompromisem byłaby mieszanka obu, to jest barwa zielona. Kompromis ma to do siebie, że czasem nie satysfakcjonuje nikogo. Chodzi więc o drogę środka, o synergię, wartość dodaną, która wytwarza się podczas szczególnego połączenia elementów systemu. Zapomina się, że związek to więcej niż relacja dwojga ludzi. To coś więcej niż suma, wynik działania 1 + 1. Związek kobiety i mężczyzny - niestety coraz częściej traktowany przedmiotowo, jak pewien kontrakt, układ, relacja oparta na wymianie wzmocnień, wspólnym interesie, wymianie świadczeń i usług - to przecież nade wszystko sprzyjające środowisko dla głęboko satysfakcjonującej więzi psychicznej potrzebnej każdemu człowiekowi i niezastępowalnej żadnymi substytutami. Miejmy to na uwadze, ilekroć rozważamy – bez względu na płeć – zasadność konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. Warto próbować, choćby po to, by dać odpocząć: poduszce od łez / karcie kredytowej od wydatków na doraźnie poprawiające nastrój gadżety (niepotrzebne skreślić).

CO POCIĄGA KOBIETY, CZEGO POŻĄDAJĄ

Kobiety nie są na ogół świadome tego, co nimi kieruje – dostrzegają po prostu w wybrańcu „to coś”. Pora przyjrzeć się uważnie, o co konkretnie chodzi. W tym tekście skoncentrujemy się na tych aspektach kobiecego pożądania, które w najbardziej wyraźny sposób są uwarunkowane ewolucyjnie. Następnym razem wrócimy do tematu i zajmiemy się „tym czymś” z perspektywy bardziej kulturowej i społecznej. Oto co pociąga kobiety.



Zapach nęci
Jednym z ważnych czynników wpływających na kobiece zainteresowanie mężczyzną jest zapach. Zmysł powonienia kobiet jest bardziej wyczulony toteż dla statystycznego faceta ten motyw może być nawet nie do końca zrozumiały. Naturalnie ma tu przeważające znaczenie ewolucyjny mechanizm adaptacji. Kobieta dosłownie wyczuwa u mężczyzny zestaw genów MHC (warunkujące naturalny zapach ciała) odmiennych od jej własnego pakietu. Geny te odpowiedzialne są za funkcjonowanie układu odpornościowego. W 2005 roku Santos z ekipą współpracowników przeprowadzili badanie, które polegało z grubsza na tym, że grupa kobiet wąchała paski bawełny uprzednio noszone przy ciele przez grupę mężczyzn. Okazało się, że kobiety uznawały za najbardziej atrakcyjny ten zapach (pasek), który „należał” do faceta z zestawem najbardziej odmiennych genów MHC. Wygląda więc na to, że panie są naturalnie przygotowane do wyboru partnera, z którym będą w stanie mieć możliwie najzdrowsze potomstwo. W innym badaniu (Garver-Apgar, Gangestad) z 2006 roku udało się ustalić, że im większe podobieństwo pod tym względem, tym większe prawdopodobieństwo niewierności w związku. Na tym jeszcze nie koniec. Badacze Thornhill i Gangestad ustalili również, że kobiety są w stanie na podstawie woni męskiego potu trafnie oszacować jak symetryczne jest ciało posiadaczy danego zapachu. Tym razem eksperyment polegał na tym, że grupa śmiałek oceniała woń t-shirtów grupy panów uprzednio ocenionych przez naukowców pod względem symetrii ciała. Symetryczność jest dobrym wskaźnikiem zdrowia fizycznego toteż także i w tym wypadku jasno widać, że uznanie przez kobietę zapachu mężczyzny za seksowny z ewolucyjnego punktu widzenia ma charakter ściśle przystosowawczy. Nie bez znaczenia są także feromony. U wielu gatunków zwierząt pełnią one zasadniczą funkcję w regulacji rytuałów godowych. Ludzie także wydzielają te substancje i stwierdzono, że męskie znacząco oddziałują na pożądanie kobiety. Co więcej, istnieją także specjalne kosmetyki zawierające syntetyczne wersje męskich feromonów. Ich stosowanie przyczynia się do wzrostu zainteresowania seksem ze strony partnerek. Potwierdziły to eksperymenty z 1998 roku (Cutler, Friedmann, McCoy). Podsumowując, zapach nie tylko pozwala paniom oszacować czy mężczyzna należycie dba o higienę, ale odgrywa istotną rolę we wzmaganiu kobiecego pożądania.

Wzrost przyciąga
Z danych statystycznych zgromadzonych przez Sugiyama w 2005 roku wynika, że 80% kobiet poszukuje mężczyzny mającego przynajmniej 180 cm wzrostu i tacy panowie otrzymują średnio więcej pozytywnych sygnałów od pań. Z innych badań wynika, że te upodobanie jest szczególnie silne, gdy kobieta rozpatruje kandydaturę mężczyzny pod kątem przelotnego związku. Pociąg do wysokich mężczyzn przekłada się nawet na to, że panie przywiązują do tego faktu ogromną wagę także podczas wyboru dawcy spermy. Jakie są powody preferowania przez panie wysokich, postawnych mężczyzn? Przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, ale nie tylko. Wiele eksperymentów wskazuje, że wysocy mężczyźni generalnie cieszą się lepszą pozycją społeczną, lepszym zdrowiem, a nawet więcej zarabiają. Nie do wiary? A jednak! Wystarczy przyjrzeć się wyborom na stanowisko prezydenta w USA – zwykle wygrywa wyższy kandydat... Kobiety intuicyjnie lgną do facetów, którzy potencjalnie stanowią najlepsze źródło genów dla potomstwa.

Budowa ciała kusi
Wspominaliśmy już o symetrii stanowiącej wyznacznik zdrowia. Ważne są też określone proporcje ciała, a konkretnie sylwetka w literę V (ramiona szerokie w stosunku do bioder). Atutem jest też płaski brzuch i umięśniony tors. Powszechnym błędem jest natomiast przekonanie, że panie przywiązują dużą wagę do bardzo wyraźnego umięśnienia. Zdrowa atletyczna sylwetka – tak, przesada i pakerstwo – nie. Z czego wynika te upodobanie? Naturalnie i w tym wypadku kobiety podświadomie lgną do mężczyzn stanowiących okazy zdrowia, będących generalnie w dobrej formie ze względu na liczne korzyści, które z tego wynikają. W sypialni i poza nią.

Rysy twarzy uwodzą
W zależności od cyklu i tego, czy kobieta poszukuje mężczyzny w charakterze kochanka bądź partnera na dłużej, panie kręcą mniej lub bardziej męskie rysy twarzy. Mężczyźni o bardziej męskich rysach twarzy zawdzięczają je oczywiście testosteronowi, który kształtuje kości twarzy wydzielając się w odpowiednich ilościach w okresie dojrzewania. Większe dawki testosteronu wydzielają się w tym czasie u mężczyzn, cieszących się dobrym zdrowiem. A zatem męskie rysy są dla pań kolejnym prognostą dobrych genów. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że choć seksualnie kobiety pociągają zwłaszcza twarze wyraziście męskie, w gruncie rzeczy w perspektywie długofalowej bardziej paniom opłaca się wybierać facetów o łagodniejszych, bardziej młodzieńczych rysach. Powód? Tacy panowie lepiej nadają się na stałych partnerów i ojców – są bardziej wierni, opiekuńczy. To właśnie z tego względu tak powszechnie mówi się o dualnej naturze kobiet, które z jednej strony chciałyby mieć przy sobie wiernego i czułego partnera na dobre i na złe, a z drugiej szorstkiego, „rasowego samca”. Życie pokazuje, że ten dylemat często panie przerasta. Badania genetyczne metodą DNA fingerprinting wykazują, że około 12% zachodzi w ciąże z mężczyznami innymi niż ich stali partnerzy życiowi.

Modne ciacha przyciągają uwagę
Kobiety ciągnie do facetów o typie urody powszechnie uznawanym za atrakcyjny. Działają tu różne stereotypy, które sprawiają, że osoby piękne automatycznie uznajemy za dobre, interesujące, odnoszące sukcesy, dobrze przystosowane. Piękno jest również po prostu kojarzone z przyjemnością i choć nie ma gwarancji, że osoba urodziwa rzeczywiście okaże się sprawnym, wyrafinowanym kochankiem, takie przypuszczenie działa na jej korzyść. Poza tym koszty ewentualnego błędu wydają się niższe – nawet jeśli seks rozczaruje, to przynajmniej można siebie łatwo usprawiedliwi, że uległo się urokowi fizyczności, a poza tym ma się poczucie upolowania kogoś wyjątkowego, z wyższej półki, w typie urody, który obowiązuje w określonym czasie i w danej kulturze. Działa to dowartościowująco, jest się czym pochwalić. Warto w tym miejscu podkreślić także, że kobiety chętnie dobierają takich mężczyzn, którzy podobają się innym kobietom. Działa tu mechanizm „uroku seksownych synów” – czując, że dany mężczyzna wzbudza zainteresowanie innych, kobieta w najlepszym interesie swojego potomstwa czuje pociąg do takich potencjalnych ojców, którzy dadzą pakiet genetyczny na równie pożądanych synów. Oczywiście także i to nie odbywa się w sposób świadomy. Zresztą jest to tylko jeden z wielu czynników, mniej ważny od potrzeby kontaktu z osobą o właściwym statusie społeczno-ekonomicznym, ale o tym innym razem.

Do Tanga trzeba dwojga
Ludzie bardzo dobrze rozpoznają płeć po sposobie poruszania się danej osoby. Provost, Troje i Quinsey w 2008 roku filmowali chodzących mężczyzn i kobiety, którzy mieli przyczepione do ubrania światełka odblaskowe. Następnie przygotowali program komputerowy i prezentowali osobom badanym stworzone animacje pokazujące same przemieszczające się punkty świetlne. Ci zaś bez pudła określali, czy punkty te należały do mężczyzny czy do kobiety. Panie pociągają faceci, którzy poruszają się w sposób bardzo męski, stanowczy, pewny siebie. Oceniają również gestykulację, sposób zagospodarowania przestrzeni poprzez przyjmowanie określonych pozycji w trakcie siedzenia. Pozytywnie odbierają pozycję pewną siebie i otwartą zamiast pozycji „zamkniętej” (pochylenie, zgarbienie, krzyżowanie rąk w sytuacji, gdy wydaje się to nieadekwatne i nie wynika w wygody). Zasadnicza jest też pewna płynność ruchów. Nic więc dziwnego, że tancerze cieszą się szczególnie dobrą reputacją. Jeśli zaś chodzi o sposób bycia w sensie bardziej ogólnym – panie odbierają także pozytywnie dobry kontakt wzrokowy, zwrócenie się w ich kierunku. Jednocześnie trzeba w tym miejscu podkreślić, że kobiety bardzo dobrze wychwytują sztuczność i pozerstwo, przesadność pewnych gestów i zachowań. Innymi słowy lepszym sposobom na seksowny sposób poruszania się są treningi, gimnastyka, bieganie i ćwiczenie tańca niż sztywne wykonywanie poleceń jakiegoś guru od podrywania, który naczytał się poradników na temat mowy ciała.

Głos porusza
Brzmienie męskiego głosu potrafi wywołać u kobiety mocniejsze bicie serca. Psycholożka Cindy Meston wyjaśnia, że „umiejętność czystego śpiewu lub mówienia dźwięcznym głosem ma istotne znaczenie – głęboki baryton […]  może hipnotyzować kobiety, ponieważ sygnalizuje doskonały stan zdrowia, dobre geny, zdolność zapewnienia partnerce ochrony oraz wysoką pozycję w hierarchii społecznej.” To, obok sławy i seksownego poruszania się na scenie, przemawia na korzyść wokalistów, liderów grup muzycznych, którzy - jak wiadomo - cieszą się niezwykle dużym powodzeniem u kobiet.

Ponętna osobowość zatrzymuje
Kolejnym afrodyzjakiem dla kobiet jest także męska osobowość, seksowny umysł. Panie wabią takie cechy jak umiarkowana ekstrawersja, kontaktowość, inteligencja, pewność siebie i poczucie humoru, który ściśle wiąże się z pewnym dystansem do siebie. Przeciwnością jest facet, który burczy coś niezrozumiale pod nosem jakby sam do siebie, jest zamknięty w sobie i małomówny więc trzeba go „ciągnąć za język”, nie umie zadbać o przyjemną atmosferę podczas spotkania, nieśmiały. Na szczęście dla mężczyzn wiele z pożądanych cech można w sobie wyrobić pracując nad sobą.

CZY KOBIECIE WYPADA WYJŚĆ Z INICJATYWĄ?

Niektóre kobiety boją się przejawiać inicjatywę, ponieważ nie chcą etykiety „łatwej”. Inne wprawdzie kilka razy próbowały, ale po paru odtrąceniach stwierdzają, że to nie ma sensu i nie będą się narzucały. Kolejna grupa stanowczo sprzeciwia się robieniu pierwszych kroków, bo uważa, że wykazać powinien się zawsze i bezwzględnie facet. Jak to jest z tym zabieganiem o względy? Czy rzeczywiście kobiety są skazane na wybór spośród mężczyzn, którzy się napatoczą, a nieśmiali faceci są skazani na samotność? To zależy. Od czego? A no właśnie…



Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że mężczyzna, który sam nigdy nie przejawia inicjatywy bo jest nieśmiały najpewniej nie przemieni się nagle w duszę towarzystwa nawet wtedy, gdy kobieta uderzy do niego pierwsza. Mężczyźni (a może raczej chłopcy), którzy chronią swoje delikatne ego przed odtrąceniem chowając się za nieśmiałością, powinni przestać się oszukiwać. Kobiety wszystkiego za nich nie załatwią.

Co do pań, które z różnych względów uporczywie nie przejawiają inicjatywy… Jeśli zaimpregnują się w takiej roszczeniowej postawie to nie mają co liczyć na bujne życie towarzyskie u boku wspaniałego mężczyzny. Bo, analogicznie jak w przypadku nieśmiałych mężczyzn, facet nie wyręczy ich we wszystkim albo po prostu znudzi się stale pasywną, bierną i mało fantazyjną partnerką. Tak czy owak – finał będzie nieciekawy.

To oczywiście do pewnego stopnia wróżenie z fusów, bo teoretycznie wszystko jest możliwe. Wygrana na loterii też, pytanie tylko czy jest sens na nią czekać, czy lepiej wziąć los w swoje ręce. Zwłaszcza, że mężczyźni i kobiety istotnie różnią się między sobą pod względem stylu uwodzenia. Oznacza to w praktyce, że kobiety w praktyce działają zupełnie inaczej niż płeć przeciwna czyli nawet wówczas, gdy wychodzą z inicjatywą, nie wyręczają faceta, bo stosują zgoła inne techniki. Równouprawnienie nie oznacza identyczności.

Flirt to zabawa dwuosobowa i każdy ma inne asy w rękawie. Rzecz w tym, by do gry podchodzić z odpowiednim dystansem, bez ciśnienia, spinania się, lecz jak do przyjemnej partyjki. Tymczasem wiele osób obu płci traktuje podryw (który jest przecież zaledwie próbą poznania kogoś nowego, połączoną z chęcią zainteresowania własną osobą), jak walkę na śmierć i życie. Nie tędy droga. Warto sobie odpuścić czarnowidztwo, nie stawiać sprawy na ostrzu noża, nie rozpatrywać swojej wartości i atrakcyjność przez pryzmat odtrącenia i po prostu śmiało, na luzie wykonać ruch.

© OCALSIEBIE.PL 
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Psychoterapia Warszawa Marki.