Co to u licha jest związek „mniej niż nic” i czy nie łatwiej byłoby powiedzieć po prostu „ujemny” lub ewentualnie określić go jako „kosztujący zbyt wiele”. Otóż nie. To dwa różne gatunki i nie można ich wobec tego wrzucać do jednego worka.
Istotą związku „mniej niż nic” jest wegetacja, trwanie mimo braku pozytywnych wzmocnień ze strony partnera, ale i braku jakichś doskwierających, szczególnie negatywnych doświadczeń. Ludzie w gabinetach psychoterapeutycznych definiują ten stan przyrównując go do „lewitowania”, „trwania w zawieszeniu”, „utrzymywanie status quo”, „leniwego wygodnictwa”.
A zatem jest to sytuacja typowa dla:
- rutyny,
- braku nowych doświadczeń wspólnych naturalnie ożywiających związek lub choćby komunikację,
- „uspokojenia” namiętności,
- „wytarcia”, wyeksploatowania dotychczasowych tematów, wątków i motywów przewodnich.
Stan ten jest typowy dla związków z długim stażem, ale pojawia się również podczas kryzysu u par po kilku latach bycia razem. Może też być następstwem przesycenia, „nadmiarowej intymności” wskutek czego zatarły się granice między dwojgiem osób i w efekcie nie są już one dla siebie tak pociągające, zjawiskowe, intrygujące, ciekawe.
Jeśli para dyskutuje już niemal wyłącznie o tym, „co słychać w pracy” lub „co u dzieciaków”, to sytuacja robi się niebezpieczna. Związek wprawdzie nie jest jeszcze z bilansem ujemnym, ale nie ma też bilansu dodatniego. Można go śmiało określić jako „mniej niż nic”, bo mijają miesiące, działa „inflacja czasu”, który mógłby zostać spożytkowany z korzyścią, a niestety tak się nie dzieje. To sygnał alarmowy, przedostatni dzwonek wskazujący, że pora wziąć się za swoją relację i to ostro, nim będzie jeszcze gorzej. Brak pozytywnych wzmocnień wypala i następna faza, znacznie bardziej destrukcyjna i deficytowa, z bilansem niekorzystnym to już tylko kwestia czasu.
Na szczęście człowiek ma wbudowana bezpieczniki psychologiczne. Pierwszy z nich działać może poniekąd niepokojąco, ale w istocie ma szansę poczynić pozytywne zmiany. Jest nim pragnienie dystansu. Ludzie deklarują za jego sprawą chęć „posiadania więcej przestrzeni”, szukają urozmaicenia poprzez obfitsze kontakty towarzyskie z własnymi znajomymi, spędzają więcej czasu bez partnera, co daje im takie specyficzne i wartościowe dla każdego poczucie odrębności, indywidualności. To zaś sprzyja postrzeganiu drugiej strony jako interesującą, pociągającą, gdyż jest „inną odrębnością” godną poznania.
Nic w tym zatem złego, że pojawia się subiektywnie postrzegany dystans. Może on być bowiem niezwykle budujący i korzystny dla relacji zwłaszcza w przypadku par, które były ze sobą intensywnie zespolone. To może się wręcz okazać wystarczające, przynajmniej na samym początku, później jednak warto poczynić kolejne kroki na rzecz poprawy sytuacji, o czym porozmawiamy jeszcze przy innej okazji.
Pamiętaj, że w razie potrzeby możesz skorzystać z profesjonalnej pomocy psychologicznej - dobrym rozwiązaniem jest psychoterapia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz